Otóż moi drodzy jak pewnie zdążyliście zauważyć od jakiegoś czasu nie wstawiam rozdziałów. Nie będę was oszukiwać, że pojawi się już w któryś dzień bo bym skłamała. Wiem o czym chcę pisać, ale nie potrafię napisać czegoś sensownego i w miarę fajnego. Dochodzi też do tego to, że jest ładna pogoda, pracuję a na dodatek przez kilka dni mój pupil ciężko chorował i musiałam go uśpić by nie cierpiał. Wszystko to prowadzi do tego, że nie potrafię złożyć niczego jakościowo dobrego na tym blogu.
Myślę, że odpoczynek i to, że na wattpadzie piszę własne opowiadanie sprawi, że w sierpniu dostaniecie nowy, ciekawy rozdział dzięki mojej wenie, która musi powrócić. Do końca Księgi II oraz bloga pozostało niewiele, ale mimo to nie chcę zepsuć ostatnich części.
Mam nadzieję, że zrozumiecie mnie i wrócicie na tą stronę w sierpniu byśmy mogli zakończyć wspólną przygodę jakim było moje fanfiction.
Buziaki i ciepłe pozdrowienia dla was robaczki.
Przedstawię wam mój pomysł na ciąg dalszy wydarzeń Clary,Jace'a i ich przyjaciół
poniedziałek, 25 lipca 2016
piątek, 15 lipca 2016
Księga II Rozdział 22 - Nie mamy wyjścia
~Oczami Jonathana~
Nefilim, którego odnalazłem nie ocucił się w ciągu 10 minut, a walka nadal trwała. Postanowiłam na własną rękę wybudzić go ze snu, omdlenia czy jak kto woli. Podszedłem i przyklęknąłem koło niego, a następnie z części mojej siły walnąłem go z płaskiej dłoni w policzek. Reakcji jak nie było tak się nie pojawiła, więc spróbowałem drugi i trzeci raz. Blondyn powoli zaczął otwierać oczy by następnie nagle usiąść na ziemi. Spojrzał na mnie złotymi oczyma po czym wydał zduszony jęk oraz chwycił się za policzek.
- Przepraszam, musiałem Cię jakoś obudzić, a że nie reagowałeś to walnąłem Cię trzy razy. Walka trwa w najlepsze, a Ty zasnąłeś dzięki demonowi strachu - powiedziałem spokojnie.
- Na Anioła to wszystko było tak realistyczne, że myślałem iż na prawdę Clary, Alec, Maryse i Robert zginęli. Dzięki bracie za to co zrobiłeś choć nie musiałeś mnie bić - odparł z uśmiechem Jace.
- No wiesz po części sprawiło mi to przyjemność - rzuciłem po czym podałem mu dłoń i pomogłem wstać.
Oboje wyruszyliśmy w objęcia demonów. Każdy z nas pobiegł w inną stronę. Ja postanowiłem wytorować sobie drogę i odszukać mojej ukochanej czarnulki. Oby było z nią wszystko dobrze.
~Oczami Jace'a~
Biegłem ile sił w nogach. Musiałem odnaleźć anielicę o rudych włosach i pięknych szmaragdowych oczach. Chciałem mieć pewność, że jest bezpieczna o ile to dobre określenie podczas bitwy z hordą pomiotów szatana. Moje nogi niosły mnie nie do końca wiadomo gdzie, ale ważne abym znalazł się przy ukochanej. W międzyczasie rzucałem serafickimi ostrzami, oraz w przypadku bliższych starć używałem serafickiego miecza do zabicia demona.
Umazany demoniczną posoką i gdzie nie gdzie z lekkimi zadrapaniami bądź ranami zobaczyłem tak dobrze znane mi włosy. Rzuciłem się w tamtą stronę nie patrząc na to czy przede mną jest jeden czy trzy pomioty. Z każdym z nich dałem sobie radę bo nic nie mogło mnie wtedy powstrzymać przed upewnieniem się iż mojej miłości życia nic nie grozi.
Powoli z typową dla niej gracją odwróciła się w moją stronę gdy tylko usłyszała mój krzyk. Uśmiech niemal natychmiast wpłynął na jej usta i już nie tylko ja biegłem w jej objęcia. Oboje to robiliśmy. Znajdując się w odległości kilku centymetrów ode mnie chwyciła moją twarz w swoje drobne dłonie, a następnie połączyła nasze wargi. Nie liczyło się to czy byliśmy na polu walki, ale to, że żyjemy i byliśmy zdolni do dalszej walki.
Nie chciałem już odchodzić gdzieś dalej od niej by móc pilnować, że nie zobaczę jej śmierci tak jak działo się to podczas iluzji demona strachu. Wiedział, że największy ból, a zarazem przerażenie wywoła śmierć najbliższych mi osób. A jakby nie patrząc Clary była jako pierwsza na tej liście, a tuż za nią mój parabatai i dopiero moje dzieci. Nie to, że Aleca kocham bardziej, ale tak o to działa nasza więź - on jest ważniejszy.
Jak tylko rudowłosy anioł oderwał swoje usta od moich na jej twarzy pojawił się uśmiech. Spoglądałem na nią z, jak mniemam, widoczną miłością, ale przygotowywałem się na to, że nie wiadomo czy dożyjemy jutrzejszego dnia. W następnej chwili Clary przybrała poważną minę i lustrowała mnie od góry do dołu. Normalnie nie miałbym nic przeciwko, ale sytuacja nie pozwala na żadne śmiechy czy zabawne komentarze. Za dużo nefilim już zginęło by śmiać się na polu walki.
- Jace, demonów jest za dużo. Musimy odnaleźć Asmodeusza i zabić go. Nie mamy wyjścia - rzuciła.
Niewiele myśląc chwyciłem jej malutką dłoń w swoją i razem przedzieraliśmy się przez hordy demonów. Na ziemi leżały bardzo świeże ciała z jeszcze krwawiącymi ranami. Nie mogliśmy na to patrzeć, więc odwrócenie głowy było wtedy najlepszym pomysłem.
Przedzieraliśmy się między innymi Nocnymi Łowcami i pomiotami szatana kiedy za sobą usłyszeliśmy tak dobrze znany nam głos.
- Słyszałem, że mnie szukacie głupi nefilim - warknął Asmodeusz pojawiając się tuż za nami.
- Owszem poszukujemy. Jak się czujesz z tym, że pokonaliśmy już sporą ilość Twojej armii? - zapytałem z lekkim uśmieszkiem.
- Pamiętajcie ja zawsze jestem o krok przed wami Nocni Łowcy od siedmiu boleści - odparł po czym zniknął we mgle.
Co miał na myśli?
~Oczami Eleny~
Zgodnie z rozkazem mieliśmy wraz z Tobiasem wrócić do sali anioła gdzie znajdowała się babcia Jocelyn z Noah i innymi młodymi bądź starszymi nefilim. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji, więc postanowiliśmy ukryć się w lesie aby obserwować walkę na bieżąco i na dodatek z bliska. Oglądanie jak Nocni Łowcy z niezwykłą zwinnością oraz siłą nacierali na demony było niesamowitym doświadczeniem. Jednakże podczas bitwy było wiele ofiar. Patrzeć na śmierć każdego z osobna to był zły pomysł. Z każdym ciosem byłam coraz bliższa płaczu widząc jak moi bracia i siostry padają jedno za drugim przez pomioty Asmodeusza.
On musi zginąć. A ja wraz z bratem obiecaliśmy tego dokonać. Musi wiedzieć, że jego miejsce jest w zaświatach. Nikt więcej nie umrze przez jego widzi mi się. W tamtej chwili problemem nie były chęci czy chętni do zabicia go, ale to jak to zrobić. Pan Piekieł nie da się pokonać tak szybko, a my nie byliśmy wyszkoleni odpowiednio do tego.
Co mamy zrobić?
No kochani wreszcie się wyjaśniło! Nikt nie umarł! Jeszcze!
Nefilim, którego odnalazłem nie ocucił się w ciągu 10 minut, a walka nadal trwała. Postanowiłam na własną rękę wybudzić go ze snu, omdlenia czy jak kto woli. Podszedłem i przyklęknąłem koło niego, a następnie z części mojej siły walnąłem go z płaskiej dłoni w policzek. Reakcji jak nie było tak się nie pojawiła, więc spróbowałem drugi i trzeci raz. Blondyn powoli zaczął otwierać oczy by następnie nagle usiąść na ziemi. Spojrzał na mnie złotymi oczyma po czym wydał zduszony jęk oraz chwycił się za policzek.
- Przepraszam, musiałem Cię jakoś obudzić, a że nie reagowałeś to walnąłem Cię trzy razy. Walka trwa w najlepsze, a Ty zasnąłeś dzięki demonowi strachu - powiedziałem spokojnie.
- Na Anioła to wszystko było tak realistyczne, że myślałem iż na prawdę Clary, Alec, Maryse i Robert zginęli. Dzięki bracie za to co zrobiłeś choć nie musiałeś mnie bić - odparł z uśmiechem Jace.
- No wiesz po części sprawiło mi to przyjemność - rzuciłem po czym podałem mu dłoń i pomogłem wstać.
Oboje wyruszyliśmy w objęcia demonów. Każdy z nas pobiegł w inną stronę. Ja postanowiłem wytorować sobie drogę i odszukać mojej ukochanej czarnulki. Oby było z nią wszystko dobrze.
~Oczami Jace'a~
Biegłem ile sił w nogach. Musiałem odnaleźć anielicę o rudych włosach i pięknych szmaragdowych oczach. Chciałem mieć pewność, że jest bezpieczna o ile to dobre określenie podczas bitwy z hordą pomiotów szatana. Moje nogi niosły mnie nie do końca wiadomo gdzie, ale ważne abym znalazł się przy ukochanej. W międzyczasie rzucałem serafickimi ostrzami, oraz w przypadku bliższych starć używałem serafickiego miecza do zabicia demona.
Umazany demoniczną posoką i gdzie nie gdzie z lekkimi zadrapaniami bądź ranami zobaczyłem tak dobrze znane mi włosy. Rzuciłem się w tamtą stronę nie patrząc na to czy przede mną jest jeden czy trzy pomioty. Z każdym z nich dałem sobie radę bo nic nie mogło mnie wtedy powstrzymać przed upewnieniem się iż mojej miłości życia nic nie grozi.
Powoli z typową dla niej gracją odwróciła się w moją stronę gdy tylko usłyszała mój krzyk. Uśmiech niemal natychmiast wpłynął na jej usta i już nie tylko ja biegłem w jej objęcia. Oboje to robiliśmy. Znajdując się w odległości kilku centymetrów ode mnie chwyciła moją twarz w swoje drobne dłonie, a następnie połączyła nasze wargi. Nie liczyło się to czy byliśmy na polu walki, ale to, że żyjemy i byliśmy zdolni do dalszej walki.
Nie chciałem już odchodzić gdzieś dalej od niej by móc pilnować, że nie zobaczę jej śmierci tak jak działo się to podczas iluzji demona strachu. Wiedział, że największy ból, a zarazem przerażenie wywoła śmierć najbliższych mi osób. A jakby nie patrząc Clary była jako pierwsza na tej liście, a tuż za nią mój parabatai i dopiero moje dzieci. Nie to, że Aleca kocham bardziej, ale tak o to działa nasza więź - on jest ważniejszy.
Jak tylko rudowłosy anioł oderwał swoje usta od moich na jej twarzy pojawił się uśmiech. Spoglądałem na nią z, jak mniemam, widoczną miłością, ale przygotowywałem się na to, że nie wiadomo czy dożyjemy jutrzejszego dnia. W następnej chwili Clary przybrała poważną minę i lustrowała mnie od góry do dołu. Normalnie nie miałbym nic przeciwko, ale sytuacja nie pozwala na żadne śmiechy czy zabawne komentarze. Za dużo nefilim już zginęło by śmiać się na polu walki.
- Jace, demonów jest za dużo. Musimy odnaleźć Asmodeusza i zabić go. Nie mamy wyjścia - rzuciła.
Niewiele myśląc chwyciłem jej malutką dłoń w swoją i razem przedzieraliśmy się przez hordy demonów. Na ziemi leżały bardzo świeże ciała z jeszcze krwawiącymi ranami. Nie mogliśmy na to patrzeć, więc odwrócenie głowy było wtedy najlepszym pomysłem.
Przedzieraliśmy się między innymi Nocnymi Łowcami i pomiotami szatana kiedy za sobą usłyszeliśmy tak dobrze znany nam głos.
- Słyszałem, że mnie szukacie głupi nefilim - warknął Asmodeusz pojawiając się tuż za nami.
- Owszem poszukujemy. Jak się czujesz z tym, że pokonaliśmy już sporą ilość Twojej armii? - zapytałem z lekkim uśmieszkiem.
- Pamiętajcie ja zawsze jestem o krok przed wami Nocni Łowcy od siedmiu boleści - odparł po czym zniknął we mgle.
Co miał na myśli?
~Oczami Eleny~
Zgodnie z rozkazem mieliśmy wraz z Tobiasem wrócić do sali anioła gdzie znajdowała się babcia Jocelyn z Noah i innymi młodymi bądź starszymi nefilim. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji, więc postanowiliśmy ukryć się w lesie aby obserwować walkę na bieżąco i na dodatek z bliska. Oglądanie jak Nocni Łowcy z niezwykłą zwinnością oraz siłą nacierali na demony było niesamowitym doświadczeniem. Jednakże podczas bitwy było wiele ofiar. Patrzeć na śmierć każdego z osobna to był zły pomysł. Z każdym ciosem byłam coraz bliższa płaczu widząc jak moi bracia i siostry padają jedno za drugim przez pomioty Asmodeusza.
On musi zginąć. A ja wraz z bratem obiecaliśmy tego dokonać. Musi wiedzieć, że jego miejsce jest w zaświatach. Nikt więcej nie umrze przez jego widzi mi się. W tamtej chwili problemem nie były chęci czy chętni do zabicia go, ale to jak to zrobić. Pan Piekieł nie da się pokonać tak szybko, a my nie byliśmy wyszkoleni odpowiednio do tego.
Co mamy zrobić?
No kochani wreszcie się wyjaśniło! Nikt nie umarł! Jeszcze!
środa, 13 lipca 2016
Księga II Rozdział 21 - Wszyscy umieramy.
~Oczami Jace'a~
Nie, nie, nie. Błagam żeby był to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni. Razjelu spraw bym widział wszystko takie jakie jest bo nie wierzę, że to ma miejsce.
Padłem na kolana widząc jak demon rzuca martwą już Clary. Jej klatka piersiowa nie unosiła się, a oczy były puste. Mogłem to dostrzec nawet mimo dzielącej nas odległości. Z całego serca chcę aby to był tylko żart! Moja anielica nie może odejść z tego świata. Nie ma nawet takiej możliwości. Nie mogę na to pozwolić!
Chcę zaatakować potwora, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili nim moje stopy oderwały się od ziemi. Teraz w jego obślizgłe łapy wpadł Alec, który był nie przytomny. A może jest już martwy? Szeptała moja podświadomość.
Postanowiłem nie ryzykować życia parabatai i pobiegłem w stronę demona. Spodziewał się tego bo natomiast odparował atak serafickim ostrzem. Napierałem na niego wciąż i wciąż aby wypuścił młodego Lightwooda, ale monstrum nic sobie nie robiło z mojej ofensywy. Jeśli dalej będzie trzymał czarnowłosego w swojej olbrzymiej łapie prawdopodobnie połamie mu kości, a tego nie wyleczy iratze zrobione nawet przeze mnie.
Do cholery jasnej! Jace myśl! Musisz uratować swojego przyjaciela i brata skoro ukochanej już nie możesz!
- Alec trzymaj się! - krzyknąłem ile sił w płucach na co chłopak tylko wydał z siebie cichy jęk.
W tej chwili dostrzegłem dwie średniej wielkości osoby stojące niedaleko demona. Trzymały się za ręce by w następnej chwili z ich rąk poszybował strumień światła. Dsmon wpadł w konwulsje tym samym wypuszczając Aleca z łapy. Lightwood upadł na ziemię, a potwór powoli schodził z tego świata.
Nie zdążyłem zareagować kiedy demon wydając ostatnie tchnienie zmiażdżył ręką mojego parabatai. Poczułem stradzny ból w piersi i jak zakładam moja runa oznaczająca przymierze z jedną osobą do końca życia zaczęła blednąć. Do końca ma mi przypominać, że miałem przyjaciela, który zginął.
Rzuciłem się w stronę ciał dwóch najbliższych mi osób. Elena z Tobiasem siedzieli przy nieżywej Clary roniąc morze łez. Wołali by rudowłosa wstała i ich przytuliła, ale to nie nastąpiło. Podszedłem najpierw do parabatai.
Opadłem przy nim na kolana i nachyliłem się nad tak dobrze znaną mi sylwetką. Położyłem dłoń na jego oczach zamykając jednocześnie jego powieki.
- Ave atque vale, frater, Alexander Gideon Lightwood, - wyszeptałem cicho. Mój parabatai odszedł na wieki. - Spotkamy się w kolejnym życiu, obiecuję.
Wstając chwiejnie podszedłem do anielicy. Jej włosy tworzyły aureolę kontrastując z bladą cerą. Usiadłem obok nie zwracając uwagi na płaczące obok dzieci. Pocałowałem jej skroń i zrobiłem to samo co z powiekami mojego brata. Trzymając na nich dłoń otworzyłem usta by wyleciał z nich dźwięk. Starałem się brzmieć normalnie, ale nie udało się.
- Ave atque vale moja ukochana, anielico, żono Clarisso Adele Herondale - Morgenstern - Fairchild -Fray - wyszeptałem łamiącym się głosem na co Elena z Tobiasem załkali głośniej.
Spojrzałem na nasze, poprawka moje, dzieci i moje serce z miliona kawałeczków połamało się na jeszcze mniejsze. Nie powinny widzieć swojej matki w tym stanie.
- El, Tobi idźcie do sali anioła. To nie jest dla was najbezpieczniejsze miejsce, a nie chcę stracić jeszcze was. Odnajdźcie wujka Magnusa i powiedzcie mu... że mi przykro - rzuciłem w ich stronę.
Dzieci bez słowa poderwały się z ziemi i biegiem rzuciły się w kierunku bramy. Chociaż w tej jednej chwili potrafią mnie słuchać, ale co by było gdyby nie nadeszły ze swoimi mocami? Może też bym nie żył? Byłoby to lepsze bo połączyłbym się z moją miłością. Kogo jeszcze stracę?
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko rzucić się w wir walki i zabić jak najwięcej tego szatańskiego pomiotu. Wyciągnąłem moje serafickie ostrza po czym pobiegłem do najbliższego demona. Wskoczyłem niespodziewanie na jego plecy wbijając miecz w kręgosłup. Przeciągnąłem go w dół jednocześnie zeskakując z potwora. Podobnie postąpiłem z kilkoma innymi. Z jednym było prościej, a z innym trudniej i musiałem zdobyć się na kreatywność. W ten oto sposób odciąłem kilku z nich głowy, innym wyrwałem serca, a jeszcze kolejni doświadczyli przebicia ich głowy mieczem.
Rozejrzałem się wokół mnie i ujrzałem Maryse z Robertem leżącym w jej ramionach. Czy ja musiałem wykrakać coś o kolejnej śmierci? Podszedłem do nich szybko po czym usłyszałem słynne słowa witaj i żegnaj Robercie Lightwood. Moja przyszywana matka zalewała się łzami, ale zauważyłem coś znacznie gorszego. Jej kombinezon na ręce był kompletnie wyżarty przez posokę demonów, a na przedramieniu widniało potężne zadrapanie. Nie było ono byle jakie. Gdzie nie gdzie pojawiały się przy nim czarne żyły co znaczyło tylko jedno. Jad demona shaxa. Nieuleczalny bez Cichych Braci zabija w ciągu godziny.
- Jace.. - wyszeptała.
- Mamo, proszę. Wystarczy, że nie żyje Clary, Robert i Alec. Proszę tylko nie Ty - objąłem dłońmi jej twarz, a ona wyrwała się.
- Odszukaj Izzy i Jonathana. Oni muszą przeżyć bo.. Isabelle jest w kolejnej ciąży, Magnus mi powiedział.. Idź tam, proszę.
Pocałowałem ją w policzek na pożegnanie i odszedłem. Nie chcę patrzeć na jej śmierć. Nie mogę patrzeć na śmierć nikogo więcej! Dlaczego do cholery nie mogę nic z tym zrobić? Wiedziałem, że stracimy wielu nefilim, ale na Razjela nie myślałem, że tyle osób z mojej rodziny umrze!
Mijając ciała innych Nocnych Łowców spoglądałem na nich. Niektórzy nie posiadali głowy, albo wykrwawili się lub mieli pogruchotane kości. Paskudny widok. W oddali widziałem ledwo trzymającą się na nogach Isabelle. Podbiegłem by jej pomóc, a ona wpadła w moje ramiona zdążając wyszeptać jedynie "Jonathan".
Co tu się do cholery jasnej dzieje?
~Oczami Jonathana~
Widziałem, że ma poważne kłopoty. Musiałem podbiec do niego jak najszybciej. Zrobiłem to przy okazji atakując demona. Jednak nie było tak prosto go powalić. Wiele ataków, szarży i bloków trzeba było wykonać aby się udało. Ostatecznie demon padł, a ja udałem się do niego. Zdążyłem na czas uratować go nim potwór go osłabi tak, że nefilim nie będzie zdolny do walki.
Sprawdziłem wszystkie miejsca, które tylko mogłem, w poszukiwaniu jakichkolwiek ran. Było kilka niegroźnych zadrapań, więc narysowałem dwa iratze. Wziąłem go z pola walki czekając aż się obudzi przy okazji zabijając trzy demony, które stanęły nam na drodze.
Z jednej strony uratowałem Nocnego Łowcę, a z drugiej nie jestem pewny czy moja żona jest bezpieczna ani czy nic jej nie grozi. Mam nadzieję, że znalazła kogoś z naszej rodziny i nie jest w tym momencie sama jak palec.
Wiele z naszych straciło życie w tej walce zabijając może 1/3 tego co przygotował dla nas Asmodeusz. Muszę go odnaleźć, ale nie ja go zabiję. Mogą to zrobić tylko specjalne osoby. Jak tylko znajdę resztę rodziny oraz moją ukochaną udamy się do sali anioła skąd weźmiemy Elenę i Tobiasa. Tylko oni są zdolni zabić raz na zawsze Pana Piekieł. Nie będzie to proste, ktoś może zginąć, ale trzeba spróbować. Kto nie ryzykuje nie zyskuje.
Muszę to gdzieś napisać bo nie wytrzymam. Wreszcie skończyłam czytać DM i muszę powiedzieć, że teraz wiem dlaczego wszyscy się nimi zachwycają. Trójkąt Will-Tessa-Jem I love that! Całą "Mechaniczną Księżniczkę" przepłakałam bo tutaj ślub ma być, a nagle Jem choruje bardziej gdyż z miłości brał więcej narkotyku skracając swój czas na ziemi. Potem jego śmierć, która okazuje się nie prawdą gdyż mój ukochany srebrzystowłosy zmienia się w Cichego Brata. Na koniec Will z Tessą mają dzieci, Cecily i Sophie wychodzą za Lightwoodów (lub Lightwormów jak to mówił Herondale). Co roku Tessa i Jem spotykają się potajemnie, a w 2008r. pojawia się jako Nocny Łowca. Moje serce pękało na miliardy kawałeczków podczas czytania i uwielbiam Cassie. Śmiem twierdzić, że DM kocham bardziej niż DA aczkolwiek z moim sercu jest miejsce zarówno na Clary i Jace'a jak i Tessę, Willa i Jema. Nigdy tak nie płakałam przy książce - jestem słaba :P
Uff od razu lepiej jak się to napisało osobom, które zrozumieją to bardziej niż moje otoczenie :D
Nie, nie, nie. Błagam żeby był to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni. Razjelu spraw bym widział wszystko takie jakie jest bo nie wierzę, że to ma miejsce.
Padłem na kolana widząc jak demon rzuca martwą już Clary. Jej klatka piersiowa nie unosiła się, a oczy były puste. Mogłem to dostrzec nawet mimo dzielącej nas odległości. Z całego serca chcę aby to był tylko żart! Moja anielica nie może odejść z tego świata. Nie ma nawet takiej możliwości. Nie mogę na to pozwolić!
Chcę zaatakować potwora, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili nim moje stopy oderwały się od ziemi. Teraz w jego obślizgłe łapy wpadł Alec, który był nie przytomny. A może jest już martwy? Szeptała moja podświadomość.
Postanowiłem nie ryzykować życia parabatai i pobiegłem w stronę demona. Spodziewał się tego bo natomiast odparował atak serafickim ostrzem. Napierałem na niego wciąż i wciąż aby wypuścił młodego Lightwooda, ale monstrum nic sobie nie robiło z mojej ofensywy. Jeśli dalej będzie trzymał czarnowłosego w swojej olbrzymiej łapie prawdopodobnie połamie mu kości, a tego nie wyleczy iratze zrobione nawet przeze mnie.
Do cholery jasnej! Jace myśl! Musisz uratować swojego przyjaciela i brata skoro ukochanej już nie możesz!
- Alec trzymaj się! - krzyknąłem ile sił w płucach na co chłopak tylko wydał z siebie cichy jęk.
W tej chwili dostrzegłem dwie średniej wielkości osoby stojące niedaleko demona. Trzymały się za ręce by w następnej chwili z ich rąk poszybował strumień światła. Dsmon wpadł w konwulsje tym samym wypuszczając Aleca z łapy. Lightwood upadł na ziemię, a potwór powoli schodził z tego świata.
Nie zdążyłem zareagować kiedy demon wydając ostatnie tchnienie zmiażdżył ręką mojego parabatai. Poczułem stradzny ból w piersi i jak zakładam moja runa oznaczająca przymierze z jedną osobą do końca życia zaczęła blednąć. Do końca ma mi przypominać, że miałem przyjaciela, który zginął.
Rzuciłem się w stronę ciał dwóch najbliższych mi osób. Elena z Tobiasem siedzieli przy nieżywej Clary roniąc morze łez. Wołali by rudowłosa wstała i ich przytuliła, ale to nie nastąpiło. Podszedłem najpierw do parabatai.
Opadłem przy nim na kolana i nachyliłem się nad tak dobrze znaną mi sylwetką. Położyłem dłoń na jego oczach zamykając jednocześnie jego powieki.
- Ave atque vale, frater, Alexander Gideon Lightwood, - wyszeptałem cicho. Mój parabatai odszedł na wieki. - Spotkamy się w kolejnym życiu, obiecuję.
Wstając chwiejnie podszedłem do anielicy. Jej włosy tworzyły aureolę kontrastując z bladą cerą. Usiadłem obok nie zwracając uwagi na płaczące obok dzieci. Pocałowałem jej skroń i zrobiłem to samo co z powiekami mojego brata. Trzymając na nich dłoń otworzyłem usta by wyleciał z nich dźwięk. Starałem się brzmieć normalnie, ale nie udało się.
- Ave atque vale moja ukochana, anielico, żono Clarisso Adele Herondale - Morgenstern - Fairchild -Fray - wyszeptałem łamiącym się głosem na co Elena z Tobiasem załkali głośniej.
Spojrzałem na nasze, poprawka moje, dzieci i moje serce z miliona kawałeczków połamało się na jeszcze mniejsze. Nie powinny widzieć swojej matki w tym stanie.
- El, Tobi idźcie do sali anioła. To nie jest dla was najbezpieczniejsze miejsce, a nie chcę stracić jeszcze was. Odnajdźcie wujka Magnusa i powiedzcie mu... że mi przykro - rzuciłem w ich stronę.
Dzieci bez słowa poderwały się z ziemi i biegiem rzuciły się w kierunku bramy. Chociaż w tej jednej chwili potrafią mnie słuchać, ale co by było gdyby nie nadeszły ze swoimi mocami? Może też bym nie żył? Byłoby to lepsze bo połączyłbym się z moją miłością. Kogo jeszcze stracę?
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko rzucić się w wir walki i zabić jak najwięcej tego szatańskiego pomiotu. Wyciągnąłem moje serafickie ostrza po czym pobiegłem do najbliższego demona. Wskoczyłem niespodziewanie na jego plecy wbijając miecz w kręgosłup. Przeciągnąłem go w dół jednocześnie zeskakując z potwora. Podobnie postąpiłem z kilkoma innymi. Z jednym było prościej, a z innym trudniej i musiałem zdobyć się na kreatywność. W ten oto sposób odciąłem kilku z nich głowy, innym wyrwałem serca, a jeszcze kolejni doświadczyli przebicia ich głowy mieczem.
Rozejrzałem się wokół mnie i ujrzałem Maryse z Robertem leżącym w jej ramionach. Czy ja musiałem wykrakać coś o kolejnej śmierci? Podszedłem do nich szybko po czym usłyszałem słynne słowa witaj i żegnaj Robercie Lightwood. Moja przyszywana matka zalewała się łzami, ale zauważyłem coś znacznie gorszego. Jej kombinezon na ręce był kompletnie wyżarty przez posokę demonów, a na przedramieniu widniało potężne zadrapanie. Nie było ono byle jakie. Gdzie nie gdzie pojawiały się przy nim czarne żyły co znaczyło tylko jedno. Jad demona shaxa. Nieuleczalny bez Cichych Braci zabija w ciągu godziny.
- Jace.. - wyszeptała.
- Mamo, proszę. Wystarczy, że nie żyje Clary, Robert i Alec. Proszę tylko nie Ty - objąłem dłońmi jej twarz, a ona wyrwała się.
- Odszukaj Izzy i Jonathana. Oni muszą przeżyć bo.. Isabelle jest w kolejnej ciąży, Magnus mi powiedział.. Idź tam, proszę.
Pocałowałem ją w policzek na pożegnanie i odszedłem. Nie chcę patrzeć na jej śmierć. Nie mogę patrzeć na śmierć nikogo więcej! Dlaczego do cholery nie mogę nic z tym zrobić? Wiedziałem, że stracimy wielu nefilim, ale na Razjela nie myślałem, że tyle osób z mojej rodziny umrze!
Mijając ciała innych Nocnych Łowców spoglądałem na nich. Niektórzy nie posiadali głowy, albo wykrwawili się lub mieli pogruchotane kości. Paskudny widok. W oddali widziałem ledwo trzymającą się na nogach Isabelle. Podbiegłem by jej pomóc, a ona wpadła w moje ramiona zdążając wyszeptać jedynie "Jonathan".
Co tu się do cholery jasnej dzieje?
~Oczami Jonathana~
Widziałem, że ma poważne kłopoty. Musiałem podbiec do niego jak najszybciej. Zrobiłem to przy okazji atakując demona. Jednak nie było tak prosto go powalić. Wiele ataków, szarży i bloków trzeba było wykonać aby się udało. Ostatecznie demon padł, a ja udałem się do niego. Zdążyłem na czas uratować go nim potwór go osłabi tak, że nefilim nie będzie zdolny do walki.
Sprawdziłem wszystkie miejsca, które tylko mogłem, w poszukiwaniu jakichkolwiek ran. Było kilka niegroźnych zadrapań, więc narysowałem dwa iratze. Wziąłem go z pola walki czekając aż się obudzi przy okazji zabijając trzy demony, które stanęły nam na drodze.
Z jednej strony uratowałem Nocnego Łowcę, a z drugiej nie jestem pewny czy moja żona jest bezpieczna ani czy nic jej nie grozi. Mam nadzieję, że znalazła kogoś z naszej rodziny i nie jest w tym momencie sama jak palec.
Wiele z naszych straciło życie w tej walce zabijając może 1/3 tego co przygotował dla nas Asmodeusz. Muszę go odnaleźć, ale nie ja go zabiję. Mogą to zrobić tylko specjalne osoby. Jak tylko znajdę resztę rodziny oraz moją ukochaną udamy się do sali anioła skąd weźmiemy Elenę i Tobiasa. Tylko oni są zdolni zabić raz na zawsze Pana Piekieł. Nie będzie to proste, ktoś może zginąć, ale trzeba spróbować. Kto nie ryzykuje nie zyskuje.
Muszę to gdzieś napisać bo nie wytrzymam. Wreszcie skończyłam czytać DM i muszę powiedzieć, że teraz wiem dlaczego wszyscy się nimi zachwycają. Trójkąt Will-Tessa-Jem I love that! Całą "Mechaniczną Księżniczkę" przepłakałam bo tutaj ślub ma być, a nagle Jem choruje bardziej gdyż z miłości brał więcej narkotyku skracając swój czas na ziemi. Potem jego śmierć, która okazuje się nie prawdą gdyż mój ukochany srebrzystowłosy zmienia się w Cichego Brata. Na koniec Will z Tessą mają dzieci, Cecily i Sophie wychodzą za Lightwoodów (lub Lightwormów jak to mówił Herondale). Co roku Tessa i Jem spotykają się potajemnie, a w 2008r. pojawia się jako Nocny Łowca. Moje serce pękało na miliardy kawałeczków podczas czytania i uwielbiam Cassie. Śmiem twierdzić, że DM kocham bardziej niż DA aczkolwiek z moim sercu jest miejsce zarówno na Clary i Jace'a jak i Tessę, Willa i Jema. Nigdy tak nie płakałam przy książce - jestem słaba :P
Uff od razu lepiej jak się to napisało osobom, które zrozumieją to bardziej niż moje otoczenie :D
niedziela, 10 lipca 2016
Księga II Rozdział 20 - Prawda czy fikcja?
~Oczami Clary~
Dzisiejszą wartę na murze wzięła Isabelle wraz z Jonathanem, więc reszta z nas mogła spokojnie oddać się w objęcia morfeusza. Jednak jak się okazało nie na długo. Obudził mnie głośny dźwięk alarmu oznajmiającego atak. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 3:02. Poszturchałam blondyna by obudził się do końca po czym oboje szybko ubraliśmy się w nasze czarne stroje. Udało nam się jeszcze na szybko przemyć twarz wodą i ruszyliśmy na dół do zbrojowni w naszej rezydencji. Wyciągnęliśmy z niej najróżniejsze serafickie ostrza, bicze, łuki i kołczany przy okazji napotykając Aleca, Maryse i Roberta. Wszyscy jak jeden mąż mieliśmy właśnie wychodzić z domu gdy zatrzymała nas moja matka. Oznajmiła, że zabierze za chwilę dzieci do sali anioła i od wszelkiego wypadku weźmie jakąś broń ze zbrojowni. Bez wahania zgodziłam się po czym wybiegliśmy z rezydencji kierując się w stronę muru. Na placu widzieliśmy nefilim gotowych do walki oraz dzieci ze starcami, którzy pędzili ile sił w nogach do sali anioła aby tam się móc ukryć.
Ze świadomością, że horda demonów zbliża się do murów weszłam razem z rodziną na oblankowany, kamienny mur po czym przyjęliśmy pozycję gotową do ostrzału. Koło nas zgromadziło się dziesiątki nocnych łowców z łukami w dłoniach i kołczanami na plecach. Byli pewni, że chcą nam pomóc pokonać Asmodeusza oraz jego armię nawet kosztem własnego życia. Spojrzałam przed siebie, a w oddali ujrzałam spokojnie idący pomiot szatana w liczbie bliżej nieokreślonej. Na ciemnym niebie można było zauważyć również wiele latających demonów.
Korzystając z chwili, że demony są jeszcze bardzo daleko postanowiłam z Jace'm odszukać na szybko naszych parabatai. Blondyn nie miał z tym problemu i niemal natychmiast rozpoczęli z Aleciem rysowanie na sobie run. Jak powszechnie wiadomo runy narysowane przez swojego parabatai są dużo silniejsze. Krążyłam więc wśród innych nocnych łowców szukając czarnowłosej. Nie trwało to specjalnie długo, ponieważ była tylko kilkanaście metrów od nas. Powiedziała mi, że bardzo martwi się o Noah i swoją córeczkę, ale ma nadzieję, że nic im się nie stanie. Pocieszyłam ją mówiąc iż zajmuje się nimi moja mama, więc w razie czego potrafi ich obronić.
Wróciwszy na moje miejsce rozległ się dźwięk oznajmujący rozpoczęcie ostrzału. Natychmiast wyjęłam strzałę i naciągnąwszy ją na cięciwę próbowałam nacelować na jakiegoś demona. Jak tylko miałam czyste pole do strzału puściłam żyłkę, a po chwili strzała szybowała w powietrzu. Nie patrząc czy trafiłam powtórzyłam czynność dopóki dopóty nie skończył mi się kawałek drewna zakończony grotem.
Rozejrzałam się dookoła. Wielu nefilim nie miało już strzał, tak samo jak ja, więc postanowiło wyjść poza mur czekając na wroga. Ruszyłam za nimi i miałam już wyjść przez bramę, ale zostałam chwycona za nadgarstek. Odwróciłam się po czym ujrzałam Jocelyn. Spoglądała na mnie wystraszona, a jednocześnie poważna. Coś musiało się stać inaczej nie przyszła by tu z sali anioła podczas walki z demonami.
- Mamo?
- Córeczko ja nie wiem jak to się stało.. Elena i Tobias uciekli gdy poszłam zgłosić opiekunowi naszą obecność. Nie mogę ich nigdzie znaleźć.
- Dlaczego do cholery jasnej nie mogli mieć mojej spokojnej osobowości tylko tą lekkomyślną Jace'a. I tak Ci dziękuję mamo. Wracaj do sali, a ja ich znajdę.
Jocelyn zrobiła co powiedziałam i po chwili już jej nie było. Zaczęłam krążyć po placu szukając bliźniaków, a przy okazji męża, ale udało mi się znaleźć tylko tego drugiego. Miał wychodzić wraz z Aleciem gdy ujrzał mnie podbiegając do nich. Spojrzał niepewnie czekając na to co powiem,
- Cholerne dzieciaki uciekły mojej mamie. Nie mogę ich znaleźć - rzuciłam wciągając głośno powietrze.
- ŻE CO?! Jak tylko dorwę ich w swoje ręce to uduszę je, a wcześniej nakrzyczę solidnie. Nie mamy czasu musimy odeprzeć atak. Clary demony są coraz bliżej bramy, a dobrze wiesz, że nie mogą przejść przez nią inaczej mogą zaatakować salę anioła - powiedział akcentując każde słowo.
W trójkę wyszliśmy poza mur otaczający Alicante. Przygotowałam swoje ostrze szepcząc po cichu "Hesperos" po czym rzuciłam się na pierwszego lepszego demona koło mnie. Był on olbrzymi, ale dzięki temu, że jestem znacznie mniejsza mogę pokonać przeciwnika większego ode mnie za pomocą sprytu. Bez problemu odpierałam jego ataki, a przy okazji przechodziłam pod nim tak szybko, że nie wiedział czy jestem teraz przed nim czy za nim. Jak tylko znalazłam się za olbrzymem wdrapałam się po jego ubraniach, które tak na prawdę były tylko skrawkami ubrania, po czym wbiłam mu w kręgosłup ostrze. Chcąc zabić go ostatecznie ciągnęłam Hesperosa w dół tak, że demon w pewnym momencie opadł na kolana z bólu, a następnie się przewrócił.
Wyciągając ze zwłok ostrze w całości ubrudzone demoniczną posoką zaatakowałam kolejnego demona. Nie z każdym szło tak gładko jak z tym pierwszym, ale po dłuższej chwili i tak w końcu padały. Zabiwszy już kolejny pomiot szatana spojrzałam dookoła mnie. Widziałam dużo posoki na trawie, na nocnych łowcach. Moją uwagę zwróciły również zwłoki kilku nefilim, ale nie mogłam na to patrzeć za długo. Moim celem było znalezienie Asmodeusza, jeśli odważył się przyjść osobiście na pole bitwy, a następnie zabicie go.
~Oczami Jace'a~
Od stóp do głów byłem ubrudzony demoniczną posoką, którą miałem już po dziurki w nosie. Jeden za drugim demonem padały jak muchy gdy wbijałem w niego mojego Azgaela, którego dostałem na któreś urodziny od ukochanej. A propo rudowłosej zgubiłem ją zaraz po tym jak przeszliśmy przez bramę. Nie mam zielonego pojęcia gdzie jest ona albo dzieciaki. Obiecuję na Razjela, że jak się znajdą to je zabiję za to, że podczas walki muszę martwić się o to czy żyją.
W pewnej chwili zobaczyłem, że Alec musi odpierać ataki trzech demonów i nie radzi sobie za dobrze. Wkroczyłem więc do akcji atakując jednego z nich od tyłu. W ciągu kilku sekund leżał martwy na ziemi po czym zniknął oszczędzając mi sprzątania. W tym czasie mój parabatai zabił drugiego, a trzeciego powaliliśmy na ziemię wspólnie.
- Jace! - Usłyszałem jedynie odwracając się w stronę osoby, która wykrzyczała moje imię. W tamtym momencie nie byłem pewny czy to co widzę jest prawdą czy jedynie fikcją. Miałem nadzieję, że tym drugim inaczej moje serce pękłoby na drobne kawałeczki.
Hej ho robaczki! Jak myślicie kogo/co ujrzał nasz kochany Jace? Następny rozdział za 3 dni, pamiętajcie!
Około 2 w nocy czytałam Mechanicznego Księcia i doszłam do momentu w którym Tessa prawie prztryngoliła się z Jemem, a kiedy zrzuciła tą jego szkatułkę z narkotykiem, a Jem ją wygonił w głowie miałam tylko "Jak ja Cię kurwa nienawidzę Cassie". Czy tylko ja kibicuję Tessie i Jemowi mimo, że wiem iż Tess będzie z Willem?
Dzisiejszą wartę na murze wzięła Isabelle wraz z Jonathanem, więc reszta z nas mogła spokojnie oddać się w objęcia morfeusza. Jednak jak się okazało nie na długo. Obudził mnie głośny dźwięk alarmu oznajmiającego atak. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 3:02. Poszturchałam blondyna by obudził się do końca po czym oboje szybko ubraliśmy się w nasze czarne stroje. Udało nam się jeszcze na szybko przemyć twarz wodą i ruszyliśmy na dół do zbrojowni w naszej rezydencji. Wyciągnęliśmy z niej najróżniejsze serafickie ostrza, bicze, łuki i kołczany przy okazji napotykając Aleca, Maryse i Roberta. Wszyscy jak jeden mąż mieliśmy właśnie wychodzić z domu gdy zatrzymała nas moja matka. Oznajmiła, że zabierze za chwilę dzieci do sali anioła i od wszelkiego wypadku weźmie jakąś broń ze zbrojowni. Bez wahania zgodziłam się po czym wybiegliśmy z rezydencji kierując się w stronę muru. Na placu widzieliśmy nefilim gotowych do walki oraz dzieci ze starcami, którzy pędzili ile sił w nogach do sali anioła aby tam się móc ukryć.
Ze świadomością, że horda demonów zbliża się do murów weszłam razem z rodziną na oblankowany, kamienny mur po czym przyjęliśmy pozycję gotową do ostrzału. Koło nas zgromadziło się dziesiątki nocnych łowców z łukami w dłoniach i kołczanami na plecach. Byli pewni, że chcą nam pomóc pokonać Asmodeusza oraz jego armię nawet kosztem własnego życia. Spojrzałam przed siebie, a w oddali ujrzałam spokojnie idący pomiot szatana w liczbie bliżej nieokreślonej. Na ciemnym niebie można było zauważyć również wiele latających demonów.
Korzystając z chwili, że demony są jeszcze bardzo daleko postanowiłam z Jace'm odszukać na szybko naszych parabatai. Blondyn nie miał z tym problemu i niemal natychmiast rozpoczęli z Aleciem rysowanie na sobie run. Jak powszechnie wiadomo runy narysowane przez swojego parabatai są dużo silniejsze. Krążyłam więc wśród innych nocnych łowców szukając czarnowłosej. Nie trwało to specjalnie długo, ponieważ była tylko kilkanaście metrów od nas. Powiedziała mi, że bardzo martwi się o Noah i swoją córeczkę, ale ma nadzieję, że nic im się nie stanie. Pocieszyłam ją mówiąc iż zajmuje się nimi moja mama, więc w razie czego potrafi ich obronić.
Wróciwszy na moje miejsce rozległ się dźwięk oznajmujący rozpoczęcie ostrzału. Natychmiast wyjęłam strzałę i naciągnąwszy ją na cięciwę próbowałam nacelować na jakiegoś demona. Jak tylko miałam czyste pole do strzału puściłam żyłkę, a po chwili strzała szybowała w powietrzu. Nie patrząc czy trafiłam powtórzyłam czynność dopóki dopóty nie skończył mi się kawałek drewna zakończony grotem.
Rozejrzałam się dookoła. Wielu nefilim nie miało już strzał, tak samo jak ja, więc postanowiło wyjść poza mur czekając na wroga. Ruszyłam za nimi i miałam już wyjść przez bramę, ale zostałam chwycona za nadgarstek. Odwróciłam się po czym ujrzałam Jocelyn. Spoglądała na mnie wystraszona, a jednocześnie poważna. Coś musiało się stać inaczej nie przyszła by tu z sali anioła podczas walki z demonami.
- Mamo?
- Córeczko ja nie wiem jak to się stało.. Elena i Tobias uciekli gdy poszłam zgłosić opiekunowi naszą obecność. Nie mogę ich nigdzie znaleźć.
- Dlaczego do cholery jasnej nie mogli mieć mojej spokojnej osobowości tylko tą lekkomyślną Jace'a. I tak Ci dziękuję mamo. Wracaj do sali, a ja ich znajdę.
Jocelyn zrobiła co powiedziałam i po chwili już jej nie było. Zaczęłam krążyć po placu szukając bliźniaków, a przy okazji męża, ale udało mi się znaleźć tylko tego drugiego. Miał wychodzić wraz z Aleciem gdy ujrzał mnie podbiegając do nich. Spojrzał niepewnie czekając na to co powiem,
- Cholerne dzieciaki uciekły mojej mamie. Nie mogę ich znaleźć - rzuciłam wciągając głośno powietrze.
- ŻE CO?! Jak tylko dorwę ich w swoje ręce to uduszę je, a wcześniej nakrzyczę solidnie. Nie mamy czasu musimy odeprzeć atak. Clary demony są coraz bliżej bramy, a dobrze wiesz, że nie mogą przejść przez nią inaczej mogą zaatakować salę anioła - powiedział akcentując każde słowo.
W trójkę wyszliśmy poza mur otaczający Alicante. Przygotowałam swoje ostrze szepcząc po cichu "Hesperos" po czym rzuciłam się na pierwszego lepszego demona koło mnie. Był on olbrzymi, ale dzięki temu, że jestem znacznie mniejsza mogę pokonać przeciwnika większego ode mnie za pomocą sprytu. Bez problemu odpierałam jego ataki, a przy okazji przechodziłam pod nim tak szybko, że nie wiedział czy jestem teraz przed nim czy za nim. Jak tylko znalazłam się za olbrzymem wdrapałam się po jego ubraniach, które tak na prawdę były tylko skrawkami ubrania, po czym wbiłam mu w kręgosłup ostrze. Chcąc zabić go ostatecznie ciągnęłam Hesperosa w dół tak, że demon w pewnym momencie opadł na kolana z bólu, a następnie się przewrócił.
Wyciągając ze zwłok ostrze w całości ubrudzone demoniczną posoką zaatakowałam kolejnego demona. Nie z każdym szło tak gładko jak z tym pierwszym, ale po dłuższej chwili i tak w końcu padały. Zabiwszy już kolejny pomiot szatana spojrzałam dookoła mnie. Widziałam dużo posoki na trawie, na nocnych łowcach. Moją uwagę zwróciły również zwłoki kilku nefilim, ale nie mogłam na to patrzeć za długo. Moim celem było znalezienie Asmodeusza, jeśli odważył się przyjść osobiście na pole bitwy, a następnie zabicie go.
~Oczami Jace'a~
Od stóp do głów byłem ubrudzony demoniczną posoką, którą miałem już po dziurki w nosie. Jeden za drugim demonem padały jak muchy gdy wbijałem w niego mojego Azgaela, którego dostałem na któreś urodziny od ukochanej. A propo rudowłosej zgubiłem ją zaraz po tym jak przeszliśmy przez bramę. Nie mam zielonego pojęcia gdzie jest ona albo dzieciaki. Obiecuję na Razjela, że jak się znajdą to je zabiję za to, że podczas walki muszę martwić się o to czy żyją.
W pewnej chwili zobaczyłem, że Alec musi odpierać ataki trzech demonów i nie radzi sobie za dobrze. Wkroczyłem więc do akcji atakując jednego z nich od tyłu. W ciągu kilku sekund leżał martwy na ziemi po czym zniknął oszczędzając mi sprzątania. W tym czasie mój parabatai zabił drugiego, a trzeciego powaliliśmy na ziemię wspólnie.
- Jace! - Usłyszałem jedynie odwracając się w stronę osoby, która wykrzyczała moje imię. W tamtym momencie nie byłem pewny czy to co widzę jest prawdą czy jedynie fikcją. Miałem nadzieję, że tym drugim inaczej moje serce pękłoby na drobne kawałeczki.
Hej ho robaczki! Jak myślicie kogo/co ujrzał nasz kochany Jace? Następny rozdział za 3 dni, pamiętajcie!
Około 2 w nocy czytałam Mechanicznego Księcia i doszłam do momentu w którym Tessa prawie prztryngoliła się z Jemem, a kiedy zrzuciła tą jego szkatułkę z narkotykiem, a Jem ją wygonił w głowie miałam tylko "Jak ja Cię kurwa nienawidzę Cassie". Czy tylko ja kibicuję Tessie i Jemowi mimo, że wiem iż Tess będzie z Willem?
piątek, 8 lipca 2016
Księga II Rozdział 19 - Przygotowania
~Oczami Jace'a~
Nasi nefilscy przyjaciele zjeżdżali z różnych zakątków świata : Wenecji, Londynu, Moskwy, Aten by pomóc nam z Asmodeuszem. Każdy zna ryzyko, że może tego nie przeżyć, ale mimo to chcą ze wszystkich sił walczyć.
Zorganizowane zostały specjalne walki między Nocnymi Łowcami by ocenić umiejętności, oraz to czy ktoś jest niezdolny do wzięcia udziału w wojnie. Ostatecznie parę osób nie jest dość sprawne i zostaną w sali anioła wraz z dziećmi, ciężarnymi oraz starcami.
W naszej rezydencji wybuchła wielka kłótnia między mną, Clary, Eleną i Tobiasem. Dzieci upierają się przy tym, że są wystarczająco duże by brać udział w bitwie, a my stanowczo zaprzeczamy. Jednakże bliźnięta nic sobie z tego nie robią. Najlepszym wyjściem w tej sytuacji chyba będzie przypięcie ich łańcuchami do Jocelyn, która musi je chronić inaczej wywoła gniew "tych z góry".
Wataha Luke'a przybyła już kilka dni temu i zgodziła się walczyć. Połączymy najsilniejszych nefilim z najsilniejszymi wilkołakami runą wiążącą, którą wynalazła rudowłosa wiele lat temu. W ten sposób zwiększymy swoje szanse na zwycięstwo, które i tak są już bardzo wysokie.
Jedyną przewagą jaką może mieć Asmodeusz jest czas w którym zaatakuje. Nie wiemy kiedy to nastąpi, więc każdy chodzi podenerwowany i urządzane są straże. Jeśli ktoś zauważy nadchodzące demony wtedy za pomocą alarmu obudzi pozostałych. Będziemy mieli tylko kilka minut by wskoczyć w swój ulubiony, czarny strój i wziąć najważniejsze rzeczy jak broń czy stele, którą narysuje sobie runy.
Alicante jest chronione specjalnymi czarami, ale demony są w stanie je złamać. Dopóki tego nie zrobią na samej górze murów będą ustawieni łucznicy, którzy wystrzelą niektóre z dzieci szatańskiego pomiotu. Jednakże jeśli osłony zostaną przełamane pozostanie nam tylko walka wręcz. Dziesiątki Nocnych Łowców będą walczyć z być może setkami albo nawet tysiącami demonów, więc szanse, że zginie wielu z nas rosną z każdą chwilą gdy nefilim nie może podjąć się walki.
Maryse z Robertem starają się ściągnąć łowców z innych Instytutów, ale Ci odmawiają mówiąc, że mamy już dużą armię, a nie mogą pozostawić miast bez jakiejkolwiek ochrony. Isabelle jest załamana tym, że szykuje się bitwa i musi zostawić Noah pod czyjąś opieką, a na dodatek nie ma pewności, że demon nie zaatakuje sali anioła. Jonathan próbuje ją uspokoić wraz z Jocelyn, ale jak powszechnie wiadomo jeśli czarnowłosa się czegoś uczep-i to tak pozostanie.
Największą zagadką jednakże nie jest wojsko Asmodeusza tylko Clary. Wydaje się być teraz za spokojna jak na nią. Czyżby układała w głowie jakiś plan? Będę musiał się tego dowiedzieć,a tym czasem Elena z Tobiasem szykują kolejne argumenty podczas gdy siedzimy wszyscy w salonie.
- Mama miała tylko 16 lat gdy przyszło jej walczyć z demonami i właśnie wtedy dowiedziała się o istnieniu świata cieni. W wieku lat 17 musiała pokonać Valentine i złego demona siedzącego w wujku Jonathanie. W ciągu tego roku musiała nauczyć się walczyć, a my robimy to od kilku lat. Potrafimy i wierzymy, że możemy wam pomóc w walce z Asmodeuszem - rzuciła dumna z siebie Elena. To dziecko jest tak mądre jak jej ojciec, ale mimo to nie mogę się zgodzić by poszła na wojnę na śmierć i życie kiedy jest tak młoda.
- Nie ma mowy. Powiedzieliśmy wam wszystko co mieliśmy do powiedzenia i nie ma mowy byście poszli z nami. To zbyt niebezpieczne - rzuciłem
- Jesteście niesprawiedliwi - odparl zezłoszczony już Tobias
- Nie mamy być sprawiedliwi tylko mamy dbać o wasze bezpieczeństwo. Koniec tematu - powiedziała donośnie Clary na co dzieci od razu pomaszerowały na górę, do swoich pokoi.
Dlaczego jednak mam przeczucie, że mimo to zrobią coś głupiego i niebezpiecznego?
Nasi nefilscy przyjaciele zjeżdżali z różnych zakątków świata : Wenecji, Londynu, Moskwy, Aten by pomóc nam z Asmodeuszem. Każdy zna ryzyko, że może tego nie przeżyć, ale mimo to chcą ze wszystkich sił walczyć.
Zorganizowane zostały specjalne walki między Nocnymi Łowcami by ocenić umiejętności, oraz to czy ktoś jest niezdolny do wzięcia udziału w wojnie. Ostatecznie parę osób nie jest dość sprawne i zostaną w sali anioła wraz z dziećmi, ciężarnymi oraz starcami.
W naszej rezydencji wybuchła wielka kłótnia między mną, Clary, Eleną i Tobiasem. Dzieci upierają się przy tym, że są wystarczająco duże by brać udział w bitwie, a my stanowczo zaprzeczamy. Jednakże bliźnięta nic sobie z tego nie robią. Najlepszym wyjściem w tej sytuacji chyba będzie przypięcie ich łańcuchami do Jocelyn, która musi je chronić inaczej wywoła gniew "tych z góry".
Wataha Luke'a przybyła już kilka dni temu i zgodziła się walczyć. Połączymy najsilniejszych nefilim z najsilniejszymi wilkołakami runą wiążącą, którą wynalazła rudowłosa wiele lat temu. W ten sposób zwiększymy swoje szanse na zwycięstwo, które i tak są już bardzo wysokie.
Jedyną przewagą jaką może mieć Asmodeusz jest czas w którym zaatakuje. Nie wiemy kiedy to nastąpi, więc każdy chodzi podenerwowany i urządzane są straże. Jeśli ktoś zauważy nadchodzące demony wtedy za pomocą alarmu obudzi pozostałych. Będziemy mieli tylko kilka minut by wskoczyć w swój ulubiony, czarny strój i wziąć najważniejsze rzeczy jak broń czy stele, którą narysuje sobie runy.
Alicante jest chronione specjalnymi czarami, ale demony są w stanie je złamać. Dopóki tego nie zrobią na samej górze murów będą ustawieni łucznicy, którzy wystrzelą niektóre z dzieci szatańskiego pomiotu. Jednakże jeśli osłony zostaną przełamane pozostanie nam tylko walka wręcz. Dziesiątki Nocnych Łowców będą walczyć z być może setkami albo nawet tysiącami demonów, więc szanse, że zginie wielu z nas rosną z każdą chwilą gdy nefilim nie może podjąć się walki.
Maryse z Robertem starają się ściągnąć łowców z innych Instytutów, ale Ci odmawiają mówiąc, że mamy już dużą armię, a nie mogą pozostawić miast bez jakiejkolwiek ochrony. Isabelle jest załamana tym, że szykuje się bitwa i musi zostawić Noah pod czyjąś opieką, a na dodatek nie ma pewności, że demon nie zaatakuje sali anioła. Jonathan próbuje ją uspokoić wraz z Jocelyn, ale jak powszechnie wiadomo jeśli czarnowłosa się czegoś uczep-i to tak pozostanie.
Największą zagadką jednakże nie jest wojsko Asmodeusza tylko Clary. Wydaje się być teraz za spokojna jak na nią. Czyżby układała w głowie jakiś plan? Będę musiał się tego dowiedzieć,a tym czasem Elena z Tobiasem szykują kolejne argumenty podczas gdy siedzimy wszyscy w salonie.
- Mama miała tylko 16 lat gdy przyszło jej walczyć z demonami i właśnie wtedy dowiedziała się o istnieniu świata cieni. W wieku lat 17 musiała pokonać Valentine i złego demona siedzącego w wujku Jonathanie. W ciągu tego roku musiała nauczyć się walczyć, a my robimy to od kilku lat. Potrafimy i wierzymy, że możemy wam pomóc w walce z Asmodeuszem - rzuciła dumna z siebie Elena. To dziecko jest tak mądre jak jej ojciec, ale mimo to nie mogę się zgodzić by poszła na wojnę na śmierć i życie kiedy jest tak młoda.
- Nie ma mowy. Powiedzieliśmy wam wszystko co mieliśmy do powiedzenia i nie ma mowy byście poszli z nami. To zbyt niebezpieczne - rzuciłem
- Jesteście niesprawiedliwi - odparl zezłoszczony już Tobias
- Nie mamy być sprawiedliwi tylko mamy dbać o wasze bezpieczeństwo. Koniec tematu - powiedziała donośnie Clary na co dzieci od razu pomaszerowały na górę, do swoich pokoi.
Dlaczego jednak mam przeczucie, że mimo to zrobią coś głupiego i niebezpiecznego?
poniedziałek, 4 lipca 2016
Księga II Rozdział 18 - Nikogo nie zostawimy?
~Oczami Clary~
Moja parabatai ledwo weszła do domu i już trzymała Tris za gardło tak, że blondynka nie mogła oddychać. Każdy z nas wciągnął powietrze oczekując tego co wydarzy się w następnej chwili.
- Dlaczego nie powinnam Cię zabić Tris? - warknęła czarnowłosa, a dziewczyna rękoma próbowała oderwać rękę Isabelle - Przepraszam co powiedziałaś bo nie dosłyszałam? - odparła po czym puściła gardło nocnej łowczyni i usiadła obok swojego męża, który wpatrywał się w nią wielkimi oczyma.
Jak tylko blondynce udało się otrząsnąć ze zdarzenia sprzed chwili usadowiła się wygodnie na kanapie i wzrokiem przejechała po nefilim zebranych w pomieszczeniu. Założyła nogę na nogę, a po chwili z jej ust obdarzonych głupawym uśmieszkiem wypłynęły jakiekolwiek słowa.
- Przysłał mnie Pan Piekieł, aby przekazać wiadomość.
- Kumplujesz się z Asmodeuszem? Zdradzasz własną rasę dla jakiegoś demona? - zapytała Maryse głosem pełnym pogardy.
- Nie dla jakiegoś, ale dla najpotężniejszego. Powiedział, że jeśli nie wydacie dwójki bachorów obdarzonych mocą plus trzeciej, która nawet nie umie jeszcze walczyć oszczędzi nocnym łowcom największej wojny jaki widział świat cieni. Co powiecie na tą ofertę, głupcy?
- Nie ma mowy. Przekaż swojemu "Panu" - przy ostatnim słowie Jace zrobił niewidzialny cudzysłów - że nie ma problemu z tym aby wpadł do nas na kawkę, herbatkę i ciasteczka. Chętnie przyjmiemy go w gości zaraz po tym jak skopiemy mu jego cztery litery.
- Jesteście pewni, że nie oddacie bękartów?
- Wyjdź stąd - warknęła Isabelle.
Dziewczyna jak magicznie się pojawiła w naszej rezydencji tak również rozpłynęła się zostawiając nas pełnych obawy.
- Ciekawe kiedy zamierza zaatakować - jutro, za 3 dni, za miesiąc? - rzucił Jon
- Uważam, że mój ojciec nie będzie czekał za długo. Zależy mu na dzieciach płomyczka i słonecznika - zauważył słusznie Magnus
- Czego on od nich chce? - zapytałam
- Poznałaś Asmodeusza, więc wiesz że nie jest typem przyjemniaczka. Może chce im odebrać moce? Nie wiemy i nie dowiemy się dopóki sam nam tego nie wyjawi. Tym czasem powinniśmy się położyć. Jesteśmy wyczerpani, a jutro przybędzie więcej nocnych łowców, oraz sfora Luke'a, więc przydadzą się runy powiązania, Clary. - odparł Jace
Pożegnaliśmy się wzajemnie życząc sobie dobrej nocy po czym każdy ruszył do swojego pokoju. Leżałam w łóżku gotowa do snu kiedy mój anioł odwrócił się do mnie przodem i mocno przytulił. Potrzebowałam tego rodzaju wsparcia. Mój umysł działał na pełnych obrotach, a ciało wiecznie było napięte do momentu, w którym nie wtuliłam się w jego tors. Zaciągnęłam się jego zapachem i spojrzałam w górę napotykając te złote oczy z brązowymi przebłyskami, które tak uwielbiam. Uśmiechnął się promiennie i złożył pocałunek na moim czole.
- Śpij aniele. Jutrzejszy dzień nie będzie wcale lżejszy aniżeli dzisiejszy. Odłóż zmartwienia na bok. Jak chcesz mogę Ci zaśpiewać kołysankę, ale nie biorę odpowiedzialności jeśli stracisz słuch albo będziesz mieć po niej koszmary do końca życia - powiedział szeroko się uśmiechając.
- Zaryzykuję - odparłam wtulając się mocniej w mojego męża.
- Śpij spokojnie, bo już zasnął dzień
Będę z tobą, gdy nadejdzie sen
Wiatr za oknem na dobranoc zakochanym gra
Zakochanym tak jak ty i ja
Śpij spokojnie, w górze wielki wóz
Zabrał smutki i nie wrócą już
A ja nocy tej przy tobie złe wypłoszę sny
Nim obudzą się poranne mgły
Śpij spokojnie, jestem blisko tak
Będę zawsze, miłość ma swój smak
Już niedługo noc odejdzie, świt rozwieje sny
Pozostanie miłość, ja i ty - śpiewał cicho gładząc mnie po włosach. Z każdym słowem czułam jak odpływam, ale z drugiej strony nie chciałam tego. Pragnęłam cały czas słuchać głosu mojego prywatnego anioła. Aczkolwiek zmęczenie ostatecznie zwyciężyło.
~Oczami Asmodeusza~
- Panie - zaczęła ostrożnie głupia nefilim sprowadzona przez Kakabela - Herondalowie odrzucili Twoją propozycje. Jace powiedział, że wręcz zaprasza Cię na spotkanie.
- Nie wyciągnęłaś z nich żadnych informacji! - warknąłem na co ona lekko się wystraszyła.
- Ja.. Panie.. -
- Zabrać ją stąd i wtrącić w otchłań!
- Władco! - udało jej się wykrzyczeć zanim demony shax siłą wyciągnęły ją z sali tronowej.
I na co mi było dawać tej nocnej łowczyni jakiekolwiek zadanie? Nie prościej było wysłać zupełnie kogoś innego na przeszpiegi do sali anioła? Moje rozmyślenia zostały przerwane przez Kakabela w postaci, którą zwie Malcolm. Na samą myśl o siedzeniu w ciele nefilim wzdrygnąłem się.
- Asmodeuszu, mój Panie. Nocni Łowcy zaczęli zbierać się w Alicante za pewne by pomóc Herondalom w obronie swoich dzieci. Jak wielki oddział mamy przygotować?
- Wszystkich dostępnych. Ja również wyruszę z wami by odebrać życie tym, którym wy nie odebraliście 16 lat temu.
- Panie całe 20 tysięcy demonów ma iść na wojnę? Nikogo nie zostawimy?
- Słyszałeś co powiedziałem? Wszystkich zabieramy ze sobą.
Nocni Łowcy nie będą mieli szans nawet jeśli zastąp aniołów się wtrąci, w co szczerze wątpię.
Robaczki! Zmieniam częstotliwość dodawania rozdziałów! Będą mniej więcej takiej długości, ale dodawane co 3dni. Następnego rozdziału spodziewajcie się w czwartek. Buziaki! :*
UPDATE : No niestety rozdział pojawi się w piątek gdyż nastąpiły pewne trudności : brak godzinki, dwóch w ciągu dnia by wam napisać i dodatkowo brak konceptu co napisać. Coś wymyślę, może film w kinie mnie natchnie ;d
UPDATE : No niestety rozdział pojawi się w piątek gdyż nastąpiły pewne trudności : brak godzinki, dwóch w ciągu dnia by wam napisać i dodatkowo brak konceptu co napisać. Coś wymyślę, może film w kinie mnie natchnie ;d
niedziela, 3 lipca 2016
Księga II Rozdział 17 i 2/2 - Będziemy walczyć!
~Oczami Jonathana~
Po wyjściu mojej siostry i szwagra w sali anioła wybuchła kłótnia. Jedni kłócili się o to czy to o czym mówią państwo Herondale jest prawdą oraz czy warto z nimi walczyć, a drudzy uparcie twierdzili, że jest to tylko sztuczka by przyciągnąć ich uwagę. Jak tylko słyszałem tych drugich to krew się we mnie gotowała, a serafickie ostrze zaczynało mnie uwierać. Jak mogli podważać słowa tak wspaniałych nefilim jakimi są Jace oraz Clary?
Oczywiście usłyszałem też takie rzeczy, że być może ja w dalszym ciągu jestem demonem i stoję za atakiem na Instytut. Miałem ochotę wstać, a następnie przywalić takim ludziom, ale obecność Izzy działała na mnie kojąco. Czarnowłosa mocno objęła moją dłoń swoją znacznie drobniejszą aczkolwiek w dalszym ciągu niebezpieczną po czym ścisnęła mocniej dodając mi otuchy. Dodatkowo fakt, że Noah pojawi się razem ze swoim kuzynostwem napawa mnie spokojem.
Czas oczekiwań dłużył się niemiłosiernie, a nocni łowcy w dalszym ciągu wygłaszali swoje opinie. Gdy tylko masywne drzwi otwarły się z hukiem, a w nich pojawiła rodzina Herondalów oraz Jocelyn z Kylie na rękach i z Noah przy boku. Miał prawo wiedzieć co się dzieje, ale pod żadnym pozorem nie dopuściłbym by brał udział w walce. W tamtej chwili na sali zapanowała grobowa cisza jakby to co się wcześniej działo nie miało w ogóle miejsca. Rudowłosa z blondynem oraz 16-letnimi bliźniakami ruszyli spokojnie w stronę środka by każdy mógł wszystko dokładnie zobaczyć.
- Drodzy nefilim! Chcielibyśmy wraz z żoną aby talenty naszych dzieci pozostały tylko wśród nas. Prosimy was o całkowitą dyskrecję w związku z tym co się tutaj stanie - rzucił głośno Jace po czym zaczął coś mówić do dzieci. Prawdopodobnie wyjaśniał im co mają robić, a one ochoczo kiwały głowami na zgodę.
Clary wyciągnęła swoje serafickie ostrze, Hesperosa, po czym pewnym ruchem rozcięła całą dłoń. Pokazała jak krew spływa po jej ręce, a następnie podała ją Elenie. Dziewczynka ze skupioną miną uniosła swoje mniejsze dłonie nad ranę by po chwili pojawiło się światło. W sali rozległy się westchnienia oraz ciche szepty " Jak ona to zrobiła?" "niemożliwe". Po chwili rudowłosa pokazała zasklepioną ranę, która teraz jest tylko cieniutką linią w kolorze skóry. Kolejnym krokiem było narysowanie czegoś na kartce przez moją siostrę. Zapytała zgromadzonych ludzi w sali co ma namalować, a oni jednogłośnie odparli "nóż", więc dziewczyna wzięła się do pracy.
W chwili gdy Herondalówna była zajęta rysowaniem, a jej córka spoglądała na ciągnące się na kartce kreski Jace prezentował talenty Tobiasa. Na pierwszy ogień poszło oczywiście leczenie, które wywołało ten sam zachwyt co u jego siostry. Potem nadszedł czas na walkę między ojcem i synem. Żaden z nich nie oszczędzał drugiego, a oboje wykonywali przy tym takie akrobacje, skoki oraz wbiegnięcia po ścianach, których żaden nocny łowca nie nauczyłby się mimo tylu lat. Blondyn w pewnym momencie krzyknął do Tobiego "Teraz!", a zielonooki po krótkim zawahaniu się wystawił ręce, z których buchło światło przez co Jace poleciał kilka metrów dalej.
Wracając do zielonookich kobietek Elena właśnie wyciągnęła z kartki ostrze i aby pokazać, że jest prawdziwe rzuciła nim w ścianę. Nóż zatopił się w niej jak w maśle.
Nocni Łowcy będący na sali chyba nie wiedzieli jak zareagować, ponieważ w dalszym ciągu panowała grobowa cisza przerywana od czasu do czasu przez ciche szepty. Moja siostra z rodziną dumnie stała na samym środku czekając na to co powiedzą nasi pobratymcy. Niektórzy z nich wstali i z nieznanego nam kompletnie powodu zaczęli klaskać wywołując w całej rodzinie zmieszanie. Po chwili podobnie postąpiła cała sala. Wiwaty się nie kończyły, ale wreszcie na sam środek wyszła konsul. Uciszyła wszystkich gestem jednej dłoni.
- Nocni Łowcy! Przed chwilą miał tutaj miejsce pokaz umiejętności nowego pokolenia zrodzonego z córki Valentine'a Morgensterna oraz Jocelyn Fairchild oraz syna Stephena i Cecile Herondalów. Z całego serca proszą nas o pomoc w pokonaniu Pana Piekieł wraz z jego podwładnymi. Co wy na to?
- Będziemy walczyć! - krzyknęli jednogłośnie.
Nasza rodzina spokojna o to, że mamy sojuszników w bitwie mogła wreszcie wrócić do rezydencji. Aczkolwiek żadne z nas nie spodziewało się, że zastaniemy tam pewną młodą, zgrabną blondynkę o zielonych oczach, która niecierpliwie na nas czekała. Jak tylko weszliśmy do domu Isabelle rzuciła się na nią rozpoznając w nich dziewczynę, która wiele lat temu mocno zalazła jej za skórę.
Po wyjściu mojej siostry i szwagra w sali anioła wybuchła kłótnia. Jedni kłócili się o to czy to o czym mówią państwo Herondale jest prawdą oraz czy warto z nimi walczyć, a drudzy uparcie twierdzili, że jest to tylko sztuczka by przyciągnąć ich uwagę. Jak tylko słyszałem tych drugich to krew się we mnie gotowała, a serafickie ostrze zaczynało mnie uwierać. Jak mogli podważać słowa tak wspaniałych nefilim jakimi są Jace oraz Clary?
Oczywiście usłyszałem też takie rzeczy, że być może ja w dalszym ciągu jestem demonem i stoję za atakiem na Instytut. Miałem ochotę wstać, a następnie przywalić takim ludziom, ale obecność Izzy działała na mnie kojąco. Czarnowłosa mocno objęła moją dłoń swoją znacznie drobniejszą aczkolwiek w dalszym ciągu niebezpieczną po czym ścisnęła mocniej dodając mi otuchy. Dodatkowo fakt, że Noah pojawi się razem ze swoim kuzynostwem napawa mnie spokojem.
Czas oczekiwań dłużył się niemiłosiernie, a nocni łowcy w dalszym ciągu wygłaszali swoje opinie. Gdy tylko masywne drzwi otwarły się z hukiem, a w nich pojawiła rodzina Herondalów oraz Jocelyn z Kylie na rękach i z Noah przy boku. Miał prawo wiedzieć co się dzieje, ale pod żadnym pozorem nie dopuściłbym by brał udział w walce. W tamtej chwili na sali zapanowała grobowa cisza jakby to co się wcześniej działo nie miało w ogóle miejsca. Rudowłosa z blondynem oraz 16-letnimi bliźniakami ruszyli spokojnie w stronę środka by każdy mógł wszystko dokładnie zobaczyć.
- Drodzy nefilim! Chcielibyśmy wraz z żoną aby talenty naszych dzieci pozostały tylko wśród nas. Prosimy was o całkowitą dyskrecję w związku z tym co się tutaj stanie - rzucił głośno Jace po czym zaczął coś mówić do dzieci. Prawdopodobnie wyjaśniał im co mają robić, a one ochoczo kiwały głowami na zgodę.
Clary wyciągnęła swoje serafickie ostrze, Hesperosa, po czym pewnym ruchem rozcięła całą dłoń. Pokazała jak krew spływa po jej ręce, a następnie podała ją Elenie. Dziewczynka ze skupioną miną uniosła swoje mniejsze dłonie nad ranę by po chwili pojawiło się światło. W sali rozległy się westchnienia oraz ciche szepty " Jak ona to zrobiła?" "niemożliwe". Po chwili rudowłosa pokazała zasklepioną ranę, która teraz jest tylko cieniutką linią w kolorze skóry. Kolejnym krokiem było narysowanie czegoś na kartce przez moją siostrę. Zapytała zgromadzonych ludzi w sali co ma namalować, a oni jednogłośnie odparli "nóż", więc dziewczyna wzięła się do pracy.
W chwili gdy Herondalówna była zajęta rysowaniem, a jej córka spoglądała na ciągnące się na kartce kreski Jace prezentował talenty Tobiasa. Na pierwszy ogień poszło oczywiście leczenie, które wywołało ten sam zachwyt co u jego siostry. Potem nadszedł czas na walkę między ojcem i synem. Żaden z nich nie oszczędzał drugiego, a oboje wykonywali przy tym takie akrobacje, skoki oraz wbiegnięcia po ścianach, których żaden nocny łowca nie nauczyłby się mimo tylu lat. Blondyn w pewnym momencie krzyknął do Tobiego "Teraz!", a zielonooki po krótkim zawahaniu się wystawił ręce, z których buchło światło przez co Jace poleciał kilka metrów dalej.
Wracając do zielonookich kobietek Elena właśnie wyciągnęła z kartki ostrze i aby pokazać, że jest prawdziwe rzuciła nim w ścianę. Nóż zatopił się w niej jak w maśle.
Nocni Łowcy będący na sali chyba nie wiedzieli jak zareagować, ponieważ w dalszym ciągu panowała grobowa cisza przerywana od czasu do czasu przez ciche szepty. Moja siostra z rodziną dumnie stała na samym środku czekając na to co powiedzą nasi pobratymcy. Niektórzy z nich wstali i z nieznanego nam kompletnie powodu zaczęli klaskać wywołując w całej rodzinie zmieszanie. Po chwili podobnie postąpiła cała sala. Wiwaty się nie kończyły, ale wreszcie na sam środek wyszła konsul. Uciszyła wszystkich gestem jednej dłoni.
- Nocni Łowcy! Przed chwilą miał tutaj miejsce pokaz umiejętności nowego pokolenia zrodzonego z córki Valentine'a Morgensterna oraz Jocelyn Fairchild oraz syna Stephena i Cecile Herondalów. Z całego serca proszą nas o pomoc w pokonaniu Pana Piekieł wraz z jego podwładnymi. Co wy na to?
- Będziemy walczyć! - krzyknęli jednogłośnie.
Nasza rodzina spokojna o to, że mamy sojuszników w bitwie mogła wreszcie wrócić do rezydencji. Aczkolwiek żadne z nas nie spodziewało się, że zastaniemy tam pewną młodą, zgrabną blondynkę o zielonych oczach, która niecierpliwie na nas czekała. Jak tylko weszliśmy do domu Isabelle rzuciła się na nią rozpoznając w nich dziewczynę, która wiele lat temu mocno zalazła jej za skórę.
sobota, 2 lipca 2016
Księga II Rozdział 17 i 1/2 - Wy byliście niewiele starsi!
~Oczami Jace'a~
Niecierpliwie czekaliśmy całą rodziną w naszej rezydencji. Nie mogłem się doczekać, aż rudowłosa wróci z Kylie po którą pobiegła podczas ataku. Zastanawiałem się cały czas odkąd przybyliśmy do Alicante dlaczego horda demonów zaatakowała nas w Instytucie bo przecież nigdy nie robiły tego w takiej ilości. Jest to baza nie do przebicia. Każdy gwóźdź zrobiony jest ze stali, srebra lub elektrum, a na dodatek znajduje się na uświęconym miejscu. Ktoś kto nie jest nocnym łowcą nie mógł wejść przez drzwi, więc mamy pewność, że demony nie wdarły się do środka.
Wreszcie pojawiła się moja żona z córką. Jocelyn od razu zareagowała biegnąc do córki i pochwycając wnuczkę w swoje ramiona by za pewne ją uśpić. Podbiegłem do ukochanej po czym mocno ją przytuliłem. Wiedziałem, że nic jej się nie stanie, a mimo to bałem się. Bałem się, że w jakiś sposób zabezpieczenia zostaną przełamane i wszystkie te pomioty szatana ją zaatakują.
Clary streściła nam wszystko od momentu kiedy wyrwała się z mojego uścisku. Wśród nas panowało teraz zmieszanie, szok i niedowierzanie. Malcolm - Nocny Łowca, który kilkanaście lat wcześniej uratował moje oczko w głowie. Chodzący na misje, zabijający demony i wracający w całości umazany posoką demona przez co każdy strój trzeba było wyrzucać bo do niczego więcej się nie nadawał.
Skoro on był przeciwko nam w mojej głowie zaczęło kłębić się milion myśli oraz pytań. A co jeśli Tris wiedziała o wszystkim i dawała złudzenie, że jest z nami, nefilim? Szkoda, że są to tylko spekulacje, a całej prawdy nie znamy.
Siedzieliśmy w salonie obmyślając plan bo bez niego nie możemy działać. Przeciwko takiej chmarze demonów rzucilibyśmy się na pewną śmierć.
- Musimy zwołać zebranie w sali anioła. Nie mamy wyjścia bo Asmodeusz próbuje wywołać pewną wojnę, a do tego potrzebujemy ludzi. Potrzebujemy każdego nefilim jakiego tylko można zwerbować - powiedział Alec, a każdy z wszechobecnych w pomieszczeniu zgodził się z nim za pomocą kiwnięcia głowy.
- Robert idź natychmiast zawiadomić konsul, Maryse złóż wizytę wszystkim naszym przyjaciołom stacjonującym w Idrysie. Isabelle, Jonathan, Alec oraz Magnus wyślijcie ognistą wiadomość do naszych znajomych na całym świecie by jak najszybciej zjawili się w stolicy. A my z Clary pójdziemy do sali anioła czekać na wszystkich którzy są w Alicante. Do roboty rodzinko!
- Tato a my? - zapytał Tobias. Spojrzałem na niego po czym rozczochrałem mu włosy
- A Ty mistrzu zostajesz razem z siostrami, kuzynem i babcią tutaj w rezydencji.
- Ale to nie sprawiedliwe! Mamy 16 lat i całkowite prawo do brania udziału w wojnie! - tupnęła Elena by wzmocnić ton tego co powiedziała.
- Właśnie! Macie tylko 16 lat, bez dyskusji - warknąłem
- Wy byliście niewiele starsi jak zabiliście Valentine'a! - fuknęli oboje, a ja spojrzałem na rudowłosą. Nienawidziła tego tematu mimo wszystkich lat.
- Teraz przesadziliście! Zostajecie tutaj - odparłem na odchodne.
Złapałem ukochaną za rękę i wolnym krokiem zmierzaliśmy ku sali anioła. Clary ani razu nie odezwała się. Wszystko prawdopodobnie przez dzieci, które zaczęły nielubiany przez każdego w naszej rodzinie temat. Nie wyobrażam sobie jaką przykrość musiało jej to sprawić.
Dotarłszy na miejsce czekaliśmy na pozostałych nefilim, którzy są na tyle blisko by dotrzeć na główny plac w jak najkrótszym czasie. Pomieszczenie bardzo mozolnie zaczęło wypełniać się innymi nocnymi łowcami. Jedni byli nam znani bardziej, a drudzy mniej.
Jak tylko sala się zapełniła stanąłem z rudowłosą na samym środku. Ludzie szeptali między sobą, pokazywali na nas palcami lub patrzeli z obawą. Z ich twarz można było odczytać pytania " Co się dzieje?" " Co oni tutaj robią?" i wiele, wiele innych.
- Witajcie wszyscy nefilim. Zwołaliśmy was wszystkich nie bez powodu. Dzisiejszego wieczora horda demonów zaatakowała nasz Instytut w Nowym Jorku. Ze względu na ich ogromną liczbę nie mogliśmy się podjąć walki, więc zmuszeni byliśmy uciekać do naszej stolicy. - urwałem by zaczerpnąć powietrza - Jak wiadomo wiele lat temu urodziły nam się dzieci, z pomocą aniołów dowiedzieliśmy się, że Asmodeusz pragnie ich mocy. Czekaliśmy na jakikolwiek ruch z jego strony i przy pierwszej sposobności spróbował nam wypowiedzieć wojnę. Prosimy was o pomoc. Nie uda nam się go pokonać bez waszego wsparcia.
- Niby dlaczego chce akurat waszych dzieci? - zapytał jeden z nefilów
- Ja i Jace mamy więcej krwi anioła niż inni Nocni Łowcy. Nasze dzieci są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. - odparła dumnie moja ukochana żona.
- O jakich to mocach mowa?
- Właśnie co macie na myśli mówiąc moce?
- Zaczekajcie. Zjawimy się tu ponownie za godzinę, a wtedy wam pokażemy co mamy na myśli mówiąc, że nasze dzieci są w pewien sposób utalentowane - powiedziałem po czym ruszyliśmy wspólnie do wyjścia zostawiając wszystkich innych w sali.
- Wiesz, że one mogą się nie zgodzić - zapytała.
- Wiem, ale potraktują to jako zabawę - odparłem
I w ten oto sposób rozwijam powoli fabułę! Jutro kolejny rozdział dla was moi mili tak jak obiecałam w piątek :3
piątek, 1 lipca 2016
Księga II Rozdział 16 - Rozdzinna kolacja
~Oczami Clary~
W Instytucie trwa właśnie wielkie pakowanie. Elena i Tobias skończyli 16 lat, więc postanowiliśmy jednogłośnie wysłać ich do Instytutu we Włoszech. Powinni zobaczyć kawałek świata, a przy okazji poznać techniki innych Nocnych Łowców choć Jace mówi, że najwięcej nauczą się przy nim, ponieważ jest Najlepszy z Najlepszych. Gdy go wyśmiałam spojrzał się na mnie spod byka i nie odzywał kilka dni, więc sądzę, że musiało to urazić jego wybrzmiałe ego.
Isabelle jest wniebowzięta wyjazdem mojej córki bo może wreszcie swobodnie pobiegać po sklepach szukając czegoś dla Eleny, Emmy i naszej malutkiej Kylie. Próbowała mnie wyciągnąć, ale rzecz jasna się nie zgodziłam, ponieważ muszę zostać w Instytucie. Organizujemy dzisiaj kolację pożegnalną, a jak powszechnie wiadomo Izzy nie powinna wchodzić do kuchni bo magicznie sprawia, że jedzenie staje się nie jadalne.
Jonathan z Aleciem oraz moim blondynem siedzą w salonie zabawiając męską część dalszego pokolenia. Z tego co słyszę grają w jakąś grę podzieleni na drużyny i mój mąż jak zwykle wyzywa szwagra jaki to jest beznadziejny. Zwyczajny dzień Nocnych Łowców.
Tris i Malcolm są tutaj jak duchy. Nie widać, nie słychać, więc nie ma co o nich powiedzieć. Chyba, że to iż się trochę zestarzeli, ale to żadna nowość.
Maryse i Robert porządkują papiery na górze, ale na całe szczęście nie musimy się martwić, że się pozabijają będąc sam na sam.
Skończyłam przygotowywać zapiekanki, ciasta i zupę krem gdy do kuchni wpadła zdyszana Isabelle. Normalnie spodziewałabym się kogoś zalanego potem z ułamanym obcasem po kilku godzinach zakupów, ale moja parabatai jest doskonała w każdym calu. Na stole położyła kilkanaście różnokolorowych toreb, a za nią ledwo człapała się Elena z wózkiem oraz Emma.
- Izzy znowu nie dałaś dzieciom spokojnie pooglądać ubrań tylko je ganiałaś po całym centrum? - zapytałam widząc strudzone miny szkrabów.
- No...nie.. To znaczy może trochę, ale zobacz ile pięknych ubrań im kupiłam!
- Zabierz te torby w tej chwili jeśli chcesz mieć buty w całości. Zaraz podam obiad, a Ty mi się tu rozwaliłaś z tym. - odparłam wyjmując zastawę i sztućce - dzieci lećcie umyć ręce i powiedzcie chłopakom i dziadkom, że kolacja będzie za 5 minut.
Jak tylko wszyscy wynieśli się z kuchni mogłam spokojnie zastawić stół. Na samym środku ułożyłam wazon z bukietem kwiatów, małe świeczki oraz półmiski z jedzeniem a do tego napoje w dzbankach. Wszystko wyglądało smakowicie i co najważniejsze dla dzieci - kolorowo.
Przebrana w sukienkę czekałam aż wszyscy się pojawią, a gdy już to zrobili zasiedliśmy przy stole. Na samym czubku stołu usiadł Robert, a po jego prawej Maryse. Następnie usiadł Alec z Magnusem, Isabelle z Jonathanem oraz dwójką dzieci. Kolejno usiadł Jace ze mną, Kylie i bliźniętami by na samym końcu mogła zasiąść Jocelyn z Lukiem..
Cała rodzina była w doskonałym nastroju, każdy śmiał się i rozmawiał mocno przy tym gestykulując. Kylie miała problemy z jedzeniem, więc karmiłam ją ku uciesze dziewczynki. Jak tylko zauważyłam, że zrobiła się śpiąca zaniosłam ją do pokoju na górze. Wróciwszy do stołu zauważyłam, że każda para trzyma się za ręce - nawet Maryse z Robertem.
Usiadłszy koło męża chwyciłam jego dużą dłoń w swoją mniejszą po czym mocno ścisnęłam. Niestety rodzinne chwile zawsze muszą zostać przerwane. Poczuliśmy straszne szarpnięcie i wszystko wokół nas się trzęsło.
- Co się dzieje? - krzyknęła Isabelle mocno chwyciwszy się stołu
- Nie wiem, sprawdzimy - odparł Jon, a po chwili zniknął z Jace'm i Aleciem.
Każdy kto został przy stole mocno się go chwycił gdyż wstrząsy w żadnym stopniu nie ustawały. Po kilku minutach, które zdawały się być wiecznością, wrócili nasi mężczyźni.
- Mamy problem. Ogromny. Na zewnątrz dobija się dziesiątki demonów. Nie mamy żadnych szans. Clary narysuj bramę! - powiedział Jace, a ja oderwałam się od stołu.
Na największej pustej ścianie narysowałam dla nich portal by się przenieśli do Alicante. To tam zawsze uciekaliśmy w razie ataku na Instytut. Upewniwszy się, że zaczynają przechodzić przez bramę ruszyłam do schodów, ale zatrzymał mnie uścisk na nadgarstku.
- Clary co Ty robisz? Musimy stąd iść zanim demony przebiją się przez zabezpieczenia! - warknął w moją stronę blondyn.
- Kylie została na górze, muszę po nią biec. Wy przejdźcie przez bramę, a ja narysuje nową. Puść mnie - odparłam
- Obiecaj, że wrócisz i nie zrobisz nic lekkomyślnego.
- Obiecam jeśli ty też obiecasz. Znam Cię.
- Obiecuję
- W takim razie i ja obiecuję. A teraz do zobaczenia! - krzyknęłam po czym wyrwałam się z uścisku i czym prędzej pobiegłam do córki.
Wbiegałam po schodach jak szalona, a gdy już byłam blisko sypialni Kylie zostałam przyparta do ściany. Moim oczom ukazał się Malcolm. Pytanie tylko co on tu robi?
- Malcolm puszczaj! Musimy stąd uciekać. Demony atakują Instytut!
- Wiem o tym.
- Co jest z Tobą nie tak? - fuknęłam w jego stronę.
- Największą przyjemność sprawi mi Twoje cierpienie gdy będziesz obserwować jak zabijamy Twoją rodzinę. Osobę po osobie, a dzieci zabierzemy. Możesz tego uniknąć jeśli tylko wyjawisz talenty Twoich bachorów. Zegar tyka kochana.
- Nic Ci nie powiem! Od kiedy pracujesz z demonami?!
- Od zawsze skarbie. Nie zabiję Cię teraz. Będę napawać się Twoim zmartwieniem, niepokojem i cierpieniem - odparł po czym zniknął tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Co jest do cholery?
Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam do córki. Pochwyciwszy płaczącą Kylie w ramiona szybko narysowałam bramę dzięki której pojawiłam się w rezydencji Herondalów. Jocelyn od razu odebrała mi małą i poszła ją uspokoić a następnie z powrotem ułożyć do snu.
Czy właśnie nadchodzi wojna w Świecie Cieni czy mi się wydaje?
Tak wiem krótki, ale mam dla was niespodziankę. Jako, że wstałam 30 minut temu, a do pracy wychodzę za 20 pomyślałam "Hmm.. jutro weekend, a ja mam wolne to wynagrodzę te kiepskie rozdziały na blogu wstawiając w SOBOTĘ I NIEDZIELĘ około 19/20 po jednym rozdziale"
Tak! Dobrze przeczytaliście! W weekend pojawią się 2 rozdziały a w poniedziałek dostaniecie jeszcze standardowo 1!
Wiem doskonale o tym, że was zaniedbuje, a rozdziały nie są takie jak kiedyś. Postanowiłam w pewnym stopniu wam to zrewanżować.
CO WY NA TO?
A do tych co czytają moje opowieści na wattpadzie : rozdział mam napisany i wstawię go jak będę jechać do pracy bo teraz muszę na prawdę uciekać. Buziaki!
W Instytucie trwa właśnie wielkie pakowanie. Elena i Tobias skończyli 16 lat, więc postanowiliśmy jednogłośnie wysłać ich do Instytutu we Włoszech. Powinni zobaczyć kawałek świata, a przy okazji poznać techniki innych Nocnych Łowców choć Jace mówi, że najwięcej nauczą się przy nim, ponieważ jest Najlepszy z Najlepszych. Gdy go wyśmiałam spojrzał się na mnie spod byka i nie odzywał kilka dni, więc sądzę, że musiało to urazić jego wybrzmiałe ego.
Isabelle jest wniebowzięta wyjazdem mojej córki bo może wreszcie swobodnie pobiegać po sklepach szukając czegoś dla Eleny, Emmy i naszej malutkiej Kylie. Próbowała mnie wyciągnąć, ale rzecz jasna się nie zgodziłam, ponieważ muszę zostać w Instytucie. Organizujemy dzisiaj kolację pożegnalną, a jak powszechnie wiadomo Izzy nie powinna wchodzić do kuchni bo magicznie sprawia, że jedzenie staje się nie jadalne.
Jonathan z Aleciem oraz moim blondynem siedzą w salonie zabawiając męską część dalszego pokolenia. Z tego co słyszę grają w jakąś grę podzieleni na drużyny i mój mąż jak zwykle wyzywa szwagra jaki to jest beznadziejny. Zwyczajny dzień Nocnych Łowców.
Tris i Malcolm są tutaj jak duchy. Nie widać, nie słychać, więc nie ma co o nich powiedzieć. Chyba, że to iż się trochę zestarzeli, ale to żadna nowość.
Maryse i Robert porządkują papiery na górze, ale na całe szczęście nie musimy się martwić, że się pozabijają będąc sam na sam.
Skończyłam przygotowywać zapiekanki, ciasta i zupę krem gdy do kuchni wpadła zdyszana Isabelle. Normalnie spodziewałabym się kogoś zalanego potem z ułamanym obcasem po kilku godzinach zakupów, ale moja parabatai jest doskonała w każdym calu. Na stole położyła kilkanaście różnokolorowych toreb, a za nią ledwo człapała się Elena z wózkiem oraz Emma.
- Izzy znowu nie dałaś dzieciom spokojnie pooglądać ubrań tylko je ganiałaś po całym centrum? - zapytałam widząc strudzone miny szkrabów.
- No...nie.. To znaczy może trochę, ale zobacz ile pięknych ubrań im kupiłam!
- Zabierz te torby w tej chwili jeśli chcesz mieć buty w całości. Zaraz podam obiad, a Ty mi się tu rozwaliłaś z tym. - odparłam wyjmując zastawę i sztućce - dzieci lećcie umyć ręce i powiedzcie chłopakom i dziadkom, że kolacja będzie za 5 minut.
Jak tylko wszyscy wynieśli się z kuchni mogłam spokojnie zastawić stół. Na samym środku ułożyłam wazon z bukietem kwiatów, małe świeczki oraz półmiski z jedzeniem a do tego napoje w dzbankach. Wszystko wyglądało smakowicie i co najważniejsze dla dzieci - kolorowo.
Przebrana w sukienkę czekałam aż wszyscy się pojawią, a gdy już to zrobili zasiedliśmy przy stole. Na samym czubku stołu usiadł Robert, a po jego prawej Maryse. Następnie usiadł Alec z Magnusem, Isabelle z Jonathanem oraz dwójką dzieci. Kolejno usiadł Jace ze mną, Kylie i bliźniętami by na samym końcu mogła zasiąść Jocelyn z Lukiem..
Cała rodzina była w doskonałym nastroju, każdy śmiał się i rozmawiał mocno przy tym gestykulując. Kylie miała problemy z jedzeniem, więc karmiłam ją ku uciesze dziewczynki. Jak tylko zauważyłam, że zrobiła się śpiąca zaniosłam ją do pokoju na górze. Wróciwszy do stołu zauważyłam, że każda para trzyma się za ręce - nawet Maryse z Robertem.
Usiadłszy koło męża chwyciłam jego dużą dłoń w swoją mniejszą po czym mocno ścisnęłam. Niestety rodzinne chwile zawsze muszą zostać przerwane. Poczuliśmy straszne szarpnięcie i wszystko wokół nas się trzęsło.
- Co się dzieje? - krzyknęła Isabelle mocno chwyciwszy się stołu
- Nie wiem, sprawdzimy - odparł Jon, a po chwili zniknął z Jace'm i Aleciem.
Każdy kto został przy stole mocno się go chwycił gdyż wstrząsy w żadnym stopniu nie ustawały. Po kilku minutach, które zdawały się być wiecznością, wrócili nasi mężczyźni.
- Mamy problem. Ogromny. Na zewnątrz dobija się dziesiątki demonów. Nie mamy żadnych szans. Clary narysuj bramę! - powiedział Jace, a ja oderwałam się od stołu.
Na największej pustej ścianie narysowałam dla nich portal by się przenieśli do Alicante. To tam zawsze uciekaliśmy w razie ataku na Instytut. Upewniwszy się, że zaczynają przechodzić przez bramę ruszyłam do schodów, ale zatrzymał mnie uścisk na nadgarstku.
- Clary co Ty robisz? Musimy stąd iść zanim demony przebiją się przez zabezpieczenia! - warknął w moją stronę blondyn.
- Kylie została na górze, muszę po nią biec. Wy przejdźcie przez bramę, a ja narysuje nową. Puść mnie - odparłam
- Obiecaj, że wrócisz i nie zrobisz nic lekkomyślnego.
- Obiecam jeśli ty też obiecasz. Znam Cię.
- Obiecuję
- W takim razie i ja obiecuję. A teraz do zobaczenia! - krzyknęłam po czym wyrwałam się z uścisku i czym prędzej pobiegłam do córki.
Wbiegałam po schodach jak szalona, a gdy już byłam blisko sypialni Kylie zostałam przyparta do ściany. Moim oczom ukazał się Malcolm. Pytanie tylko co on tu robi?
- Malcolm puszczaj! Musimy stąd uciekać. Demony atakują Instytut!
- Wiem o tym.
- Co jest z Tobą nie tak? - fuknęłam w jego stronę.
- Największą przyjemność sprawi mi Twoje cierpienie gdy będziesz obserwować jak zabijamy Twoją rodzinę. Osobę po osobie, a dzieci zabierzemy. Możesz tego uniknąć jeśli tylko wyjawisz talenty Twoich bachorów. Zegar tyka kochana.
- Nic Ci nie powiem! Od kiedy pracujesz z demonami?!
- Od zawsze skarbie. Nie zabiję Cię teraz. Będę napawać się Twoim zmartwieniem, niepokojem i cierpieniem - odparł po czym zniknął tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Co jest do cholery?
Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam do córki. Pochwyciwszy płaczącą Kylie w ramiona szybko narysowałam bramę dzięki której pojawiłam się w rezydencji Herondalów. Jocelyn od razu odebrała mi małą i poszła ją uspokoić a następnie z powrotem ułożyć do snu.
Czy właśnie nadchodzi wojna w Świecie Cieni czy mi się wydaje?
Tak wiem krótki, ale mam dla was niespodziankę. Jako, że wstałam 30 minut temu, a do pracy wychodzę za 20 pomyślałam "Hmm.. jutro weekend, a ja mam wolne to wynagrodzę te kiepskie rozdziały na blogu wstawiając w SOBOTĘ I NIEDZIELĘ około 19/20 po jednym rozdziale"
Tak! Dobrze przeczytaliście! W weekend pojawią się 2 rozdziały a w poniedziałek dostaniecie jeszcze standardowo 1!
Wiem doskonale o tym, że was zaniedbuje, a rozdziały nie są takie jak kiedyś. Postanowiłam w pewnym stopniu wam to zrewanżować.
CO WY NA TO?
A do tych co czytają moje opowieści na wattpadzie : rozdział mam napisany i wstawię go jak będę jechać do pracy bo teraz muszę na prawdę uciekać. Buziaki!