Elena wraz z Tobiasem skończyli już trzy latka. Nie mogę uwierzyć w to jak ten czas szybko płynie. Jeszcze nie tak dawno temu nosiłam ich oboje na rękach, słuchałam gaworzenia, widziałam jak raczkują, pierwsze kroki a każdy z etapów ich wzrostu cieszył mnie niezmiernie. Mają blond włosy, rysy twarzy takie jak Jace tym samym przypominają bardziej jego niż moją osobę, po której odziedziczyły chyba tylko szmaragdowe oczy.
Moja matka znajduje się z nami tutaj, w Instytucie. Uwielbia zajmować się dziećmi, więc spędza z nimi niewiele mniej czasu niż ja z mężem. Cieszy mnie to, że jest tak blisko nas służąc radą czy pomocą, z której korzystamy gdy musimy udać się na misje bądź polowanie. Oczywiście Luke przychodzi odwiedzić nas, ale najbardziej zależy mu na widzeniu Jocelyn. Każdy widzi jak się kochają, ale co się stanie gdy dzieci będą bezpiecznie? Mama wróci "na górę"? Na te pytania nikt nie potrafi odpowiedzieć.
Jonathan z Isabelle wzięli ślub zeszłej wiosny. Wszystko było dopięte na ostatni guzik jak zwykle gdy cokolwiek urządza ta czarnowłosa łowczyni. Razem są szczęśliwi, a to udziela się każdemu kto spędza z nimi czas. Nigdy nie zauważyłam by się kłócili, więc śmiem twierdzić, że to para idealna. Z żalem muszę się przyznać, że myślałam iż Jon nie znajdzie odpowiedniej osoby, która go pokocha takim jakim jest nie patrząc na to co się stało w przeszłości gdy nie posiadał wolnej woli. Na szczęście odnaleźli się i mogą dzielić się tak wspaniałym uczuciem jakim jest miłość. Obecnie moja parabatai jest już w prawie ósmym miesiącu ciąży, więc nie mamy z nią łatwo. Wszędzie biega, na szczęście w trampkach bo w szpilkach mogłoby jej się coś stać w ciąży, chcąc urządzić pokój lub kupić ciuchy dla swojej kruszynki. Wspominałam, że urodzi im się dziewczynka? Mają zamiar nazwać ją Emma Margaret.
Co do Aleca i Magnusa to z ostatniej rozmowy z nimi wiem tylko tyle, że zwiedzają świat. Ostatnio byli w Bułgarii, a teraz zmierzają do Czarnogóry. Oboje żyją chwilą i doceniają to co otacza ich w danej chwili. Niestety chcieliby być blisko nas, a jednocześnie zobaczyć kawałek innych państw, ale jednego z drugim nie da się pogodzić. My tęsknimy za nimi, a oni za nami to jest takie błędne koło irytujące całą rodzinę. Tydzień temu wspominali, że mają zamiar niedługo wrócić z dobrymi nowinami. Powitanie pewnie będzie pełne szczęścia i ... brokatu. Taaak, Magnus uwielbia ten zarówno kolorowy jak i błyszczący proszek a my? Niekoniecznie.
Siedziałam właśnie z Isabelle i dziećmi w salonie patrząc jak dwójka szkrabów bawi się rysując kredkami po kartkach leżących na podłodze. Rozmawiałyśmy o tym jak Tris z Malcolmem dobrze się dogadują. Nie chciałyśmy obgadywać za plecami, ale to było takie ciekawe! Jak nigdy ich kontakty się polepszyły, a na każde polowanie idą razem. Nie życzę im źle bo nikt na to nie zasługuje, ale wiemy z Izzy, że coś jest na rzeczy. Czyżby romans w Instytucie?
Do pokoju wszedł Jace z szarmanckim uśmiechem na twarzy i kierował się w stronę malujących coś dzieci. Podniósł Elenę i zaczął podrzucać, a dziewczynka zaczęła piszczeć by następnie zostać pocałowaną w czubek głowy tak aby mogła wracać do zabawy. Blondyn postąpił tak samo z Tobiasem tylko ten zamiast piszczeć jak jego siostra krzyczał "Tatooo! Zostaw!".
Ukochany szedł teraz w moją stronę nie patrząc pod nogi. Skutkiem tego było potknięcie się o wielką ciężarówkę syna i wywalenie się tuż pod moimi nogami. Razem z parabatai nie mogłyśmy przestać się śmiać. Gdyby brunetka była w ostatnim miesiącu ciąży bałabym się, że przez ten atak śmiechu tak donośnego, że na pewno usłyszeliby go w Edomie mogłaby zacząć rodzić. Obrażony mężczyzna wstał by po chwili zetknąć swoje ciepłe wargi z moimi. Ten pocałunek był delikatny, ale czuły. Nie chciałam się od niego odrywać, a zapach nowej wody po goleniu tym bardziej upewniał mnie w tym, że chcę by całować mnie przez następne sekundy, a może minuty? Kto wie.
- Musimy dziś iść na misję. Na obrzeżach miasta pojawia się coraz to więcej demonów - odparł oderwawszy się od moich spuchniętych od pocałunku ust
- Wiadomo coś więcej? - zapytałam spoglądając na głaskającą się po brzuchu Izzy siedzącej na prawo ode mnie
- Nie jest ich tam więcej niż 5, więc postanowiłem, że pójdziemy we dwójkę
- To ja pójdę się przygotować i za godzinę możemy ruszać, akurat się ściemni - rzuciłam wstając z miejsca. Ucałowałam dzieci i ruszyłam do pokoju.
Wzięłam ekspresowy prysznic podczas którego moje ciało delikatnie się odprężyło i obmyło z potu i brudu. Wysuszywszy włosy po tym jak wytarłam się w puchaty ręcznik ruszyłam w stronę szafy. Wybrałam klasyczny czarny strój, który w ciągu kilkunastu sekund założyłam na siebie. Na szczęście wszystko było wygodne, więc pozostało mi tylko spiąć moje niesforne włosy w wysokiego kucyka. Nikt nie chce poprawiać swoich włosów podczas walki z wielkimi i groźnymi demonami.
Ciche skrzypnięcie i trzask drzwi wyrwał mnie z moich rozmyślań o nadchodzącej walce. Pewnym krokiem zbliżał się do mnie ukochany blondyn ubrany w tradycyjny czarny strój bojowy. Kiedy zdążył się przebrać? Podszedł niemal tak blisko, że nasze klatki piersiowe prawie się dotykały. Położył swoje duże, ciepłe a zarazem zadbane dłonie na moich biodrach przyprawiając mnie tym samym o gęsią skórkę. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy. W jego złotych oczach dostrzegałam pełno troski oraz miłości. Nie mogłam się oderwać od nich, zatonęłam w ich głębi. Poczułam jak Jace sunie wargami po mojej szyi aż do ucha. Ciepły oddech muskał moją szyję. Gdy dotarł już do ucha delikatnie przygryzł jego płatek i cicho wyszeptał "Jesteś idealna mój aniele" na co zareagowałam oderwaniem go od siebie, a następnie połączeniem naszych spragnionych siebie ust. Całowaliśmy się z niesamowitą pasją, ale również z delikatnością. Położyłam ręce na jego ramionach, a on objął mnie mocno. Miało to wyrazić naszą miłość połączoną z pragnieniem siebie nawzajem.
Gdy już oderwaliśmy się od siebie jak tylko zabrakło nam tchu trzymając się za ręce ruszyliśmy do zbrojowni. Zabraliśmy stamtąd najpotrzebniejsze rzeczy, a potem udaliśmy się w miejsce na obrzeżach. Na samym środku stał wielki, opuszczony hangar a wokół niego rozpościerał się las iglasto-liściasty. Księżyc świecił dziś jasnym blaskiem nadając odpowiedni klimat. Po cichu wraz z blondwłosym sprawdzaliśmy miejsca wokoło hali. Nie zauważywszy żadnego demona musieliśmy wejść do hangaru. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic oprócz jakichś szybowców, ale gdy się przyjrzeliśmy dokładniej widać było grupkę demonów schowaną w kącie rozmawiając. Rozdzieliliśmy się i ukrywając za pojazdami lotniczymi podeszliśmy bliżej nich lecz rozmowy nie dało się usłyszeć ze względu na ich ściszone głosy. Stali do nas tyłem, więc nie mogli nas w żaden sposób zauważyć. Wyszeptałam po cichu "Hesperos" trzymając serafickie ostrze w dłoni i czekałam na skinięcie głową przez Jace'a. Gdy to zrobił płynnym ruchem natarłam na pierwszego z brzegu demona zdejmując go jednym cięciem.
Drugi przeciwnik był już o wiele trudniejszy do pokonania. Musiałam zrobić na prawdę wiele uników, zadać wiele ciosów, ale nic nie skutkowało. Gdy zaszarżował na mnie po raz kolejny uniknęłam jego ataku poprzez przeskoczenie nad nim by po chwili wbić mu serafickie ostrze i przejechać nim po całej długości kręgosłupa. Wydał ostatnie tchnienie i krzyknął, a po chwili leżał już na chłodnej posadzce.
Wzrokiem zaczęłam szukać ukochanego, a gdy mi się udało sparaliżowało mnie. Jeden trzymał blondyna, a drugi przejeżdżał pazurami po ciele lub też jak tylko się obejrzałam złamał mu rękę tak by kość przebiła skórę. Nie chcąc dłużej tego obserwować w gniewie rzuciłam się na pomoc mężowi. Niemal natychmiast zdjęłam trzymającego Jace'a demona. Złotooki upadł ciężko na ziemię wydając z siebie gardłowy krzyk z bólu. Kolejnego demona zabiłam równie szybko dzięki motywacji oraz furii.
- JACE! - krzyknęłam i podbiegłam do ukochanego. Był bardzo blady i poraniony. Szybko narysowałam mu dwa iratze, sobie runę siły, a na ścianie bramę.
Udało mi się wciągnąć w nią blondyna by przenieść naszą dwójkę do Instytutu. Znaleźliśmy się w salonie. Nie zwróciłam uwagi, że siedzą tam dzieci z moją parabatai. W tamtej chwili liczyło się tylko uratowanie go, a nie to co zobaczą Elena i Tobias.
- Maryse! Malcolm! - krzyczałam rysując kolejne iratze. Czarnowłosa zaraz zjawiła się u mojego boku z apteczką próbując w jakikolwiek sposób pomóc.
- Mamo, co się dzieje z tatą? - załkała blondyneczka wtulając w brata
- Został zraniony. POMOCY! - po chwili obok ojca zjawiły się nasze kruszynki spoglądając na siebie porozumiewawczo.
To co się wydarzyło było bardzo szybkie. Dzieci położyły swoje niewielkie rączki na klatce piersiowej Jace'a a po chwili rozbłysło biało-złote światło tak jasne, że mogłoby oślepić zwykłego człowieka. Rany w sekundzie zniknęły, a złamanie się zagoiło. Bliźniaki zachwiały się upadając na ziemię. Otępiała nie do końca wiedziałam co się teraz stało, ale wiedziałam jedno. Nasze dzieci musiały a) wiedzieć wcześniej o ich zdolnościach b) anioł podpowiedział im co robić tak jak kiedyś Ithuriel pomógł mi.
Obawiałam się, że to tylko jedna z mocy, którą mogły posiadać bo dar leczenia nie mógł zaszkodzić nikomu. Czy mam rację?
- Musimy dziś iść na misję. Na obrzeżach miasta pojawia się coraz to więcej demonów - odparł oderwawszy się od moich spuchniętych od pocałunku ust
- Wiadomo coś więcej? - zapytałam spoglądając na głaskającą się po brzuchu Izzy siedzącej na prawo ode mnie
- Nie jest ich tam więcej niż 5, więc postanowiłem, że pójdziemy we dwójkę
- To ja pójdę się przygotować i za godzinę możemy ruszać, akurat się ściemni - rzuciłam wstając z miejsca. Ucałowałam dzieci i ruszyłam do pokoju.
Wzięłam ekspresowy prysznic podczas którego moje ciało delikatnie się odprężyło i obmyło z potu i brudu. Wysuszywszy włosy po tym jak wytarłam się w puchaty ręcznik ruszyłam w stronę szafy. Wybrałam klasyczny czarny strój, który w ciągu kilkunastu sekund założyłam na siebie. Na szczęście wszystko było wygodne, więc pozostało mi tylko spiąć moje niesforne włosy w wysokiego kucyka. Nikt nie chce poprawiać swoich włosów podczas walki z wielkimi i groźnymi demonami.
Ciche skrzypnięcie i trzask drzwi wyrwał mnie z moich rozmyślań o nadchodzącej walce. Pewnym krokiem zbliżał się do mnie ukochany blondyn ubrany w tradycyjny czarny strój bojowy. Kiedy zdążył się przebrać? Podszedł niemal tak blisko, że nasze klatki piersiowe prawie się dotykały. Położył swoje duże, ciepłe a zarazem zadbane dłonie na moich biodrach przyprawiając mnie tym samym o gęsią skórkę. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy. W jego złotych oczach dostrzegałam pełno troski oraz miłości. Nie mogłam się oderwać od nich, zatonęłam w ich głębi. Poczułam jak Jace sunie wargami po mojej szyi aż do ucha. Ciepły oddech muskał moją szyję. Gdy dotarł już do ucha delikatnie przygryzł jego płatek i cicho wyszeptał "Jesteś idealna mój aniele" na co zareagowałam oderwaniem go od siebie, a następnie połączeniem naszych spragnionych siebie ust. Całowaliśmy się z niesamowitą pasją, ale również z delikatnością. Położyłam ręce na jego ramionach, a on objął mnie mocno. Miało to wyrazić naszą miłość połączoną z pragnieniem siebie nawzajem.
Gdy już oderwaliśmy się od siebie jak tylko zabrakło nam tchu trzymając się za ręce ruszyliśmy do zbrojowni. Zabraliśmy stamtąd najpotrzebniejsze rzeczy, a potem udaliśmy się w miejsce na obrzeżach. Na samym środku stał wielki, opuszczony hangar a wokół niego rozpościerał się las iglasto-liściasty. Księżyc świecił dziś jasnym blaskiem nadając odpowiedni klimat. Po cichu wraz z blondwłosym sprawdzaliśmy miejsca wokoło hali. Nie zauważywszy żadnego demona musieliśmy wejść do hangaru. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic oprócz jakichś szybowców, ale gdy się przyjrzeliśmy dokładniej widać było grupkę demonów schowaną w kącie rozmawiając. Rozdzieliliśmy się i ukrywając za pojazdami lotniczymi podeszliśmy bliżej nich lecz rozmowy nie dało się usłyszeć ze względu na ich ściszone głosy. Stali do nas tyłem, więc nie mogli nas w żaden sposób zauważyć. Wyszeptałam po cichu "Hesperos" trzymając serafickie ostrze w dłoni i czekałam na skinięcie głową przez Jace'a. Gdy to zrobił płynnym ruchem natarłam na pierwszego z brzegu demona zdejmując go jednym cięciem.
Drugi przeciwnik był już o wiele trudniejszy do pokonania. Musiałam zrobić na prawdę wiele uników, zadać wiele ciosów, ale nic nie skutkowało. Gdy zaszarżował na mnie po raz kolejny uniknęłam jego ataku poprzez przeskoczenie nad nim by po chwili wbić mu serafickie ostrze i przejechać nim po całej długości kręgosłupa. Wydał ostatnie tchnienie i krzyknął, a po chwili leżał już na chłodnej posadzce.
Wzrokiem zaczęłam szukać ukochanego, a gdy mi się udało sparaliżowało mnie. Jeden trzymał blondyna, a drugi przejeżdżał pazurami po ciele lub też jak tylko się obejrzałam złamał mu rękę tak by kość przebiła skórę. Nie chcąc dłużej tego obserwować w gniewie rzuciłam się na pomoc mężowi. Niemal natychmiast zdjęłam trzymającego Jace'a demona. Złotooki upadł ciężko na ziemię wydając z siebie gardłowy krzyk z bólu. Kolejnego demona zabiłam równie szybko dzięki motywacji oraz furii.
- JACE! - krzyknęłam i podbiegłam do ukochanego. Był bardzo blady i poraniony. Szybko narysowałam mu dwa iratze, sobie runę siły, a na ścianie bramę.
Udało mi się wciągnąć w nią blondyna by przenieść naszą dwójkę do Instytutu. Znaleźliśmy się w salonie. Nie zwróciłam uwagi, że siedzą tam dzieci z moją parabatai. W tamtej chwili liczyło się tylko uratowanie go, a nie to co zobaczą Elena i Tobias.
- Maryse! Malcolm! - krzyczałam rysując kolejne iratze. Czarnowłosa zaraz zjawiła się u mojego boku z apteczką próbując w jakikolwiek sposób pomóc.
- Mamo, co się dzieje z tatą? - załkała blondyneczka wtulając w brata
- Został zraniony. POMOCY! - po chwili obok ojca zjawiły się nasze kruszynki spoglądając na siebie porozumiewawczo.
To co się wydarzyło było bardzo szybkie. Dzieci położyły swoje niewielkie rączki na klatce piersiowej Jace'a a po chwili rozbłysło biało-złote światło tak jasne, że mogłoby oślepić zwykłego człowieka. Rany w sekundzie zniknęły, a złamanie się zagoiło. Bliźniaki zachwiały się upadając na ziemię. Otępiała nie do końca wiedziałam co się teraz stało, ale wiedziałam jedno. Nasze dzieci musiały a) wiedzieć wcześniej o ich zdolnościach b) anioł podpowiedział im co robić tak jak kiedyś Ithuriel pomógł mi.
Obawiałam się, że to tylko jedna z mocy, którą mogły posiadać bo dar leczenia nie mógł zaszkodzić nikomu. Czy mam rację?
Cudo czekam na next ❤
OdpowiedzUsuńRozdział super czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Clarissa Fairchild
Jaaa!
OdpowiedzUsuńBoski ten rozdzial! I juz pomysl widze na moce dzieciaków ;)
Nie możesz przerwać miłości Jocelyn i Luke'a!
Napisz kiedy tak na oko pojawi się next! ;)
Omg! To opowiadanie jest świetne!
Życze weny, siostro ;*
- Ash <3
Ash nie nauczyłaś się, że rozdziały są w piątki i poniedziałki? :D
UsuńI tak btw. to Ty głosujesz na to moje opowiadanie na wattpadzie? :P
Rozdział CUDO <3 Hmmm... Elena i Tobias są naprawdę wyjątkowi. DZIĘKI BOGU, ŻE JACE WYZDROWIEJE!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuń