piątek, 15 lipca 2016

Księga II Rozdział 22 - Nie mamy wyjścia

~Oczami Jonathana~

Nefilim, którego odnalazłem nie ocucił się w ciągu 10 minut, a walka nadal trwała. Postanowiłam na własną rękę wybudzić go ze snu, omdlenia czy jak kto woli. Podszedłem i przyklęknąłem koło niego, a następnie z części mojej siły walnąłem go z płaskiej dłoni w policzek. Reakcji jak nie było tak się nie pojawiła, więc spróbowałem drugi i trzeci raz. Blondyn powoli zaczął otwierać oczy by następnie nagle usiąść na ziemi. Spojrzał na mnie złotymi oczyma po czym wydał zduszony jęk oraz chwycił się za policzek.

- Przepraszam, musiałem Cię jakoś obudzić, a że nie reagowałeś to walnąłem Cię trzy razy. Walka trwa w najlepsze, a Ty zasnąłeś dzięki demonowi strachu - powiedziałem spokojnie.
- Na Anioła to wszystko było tak realistyczne, że myślałem iż na prawdę Clary, Alec, Maryse i Robert zginęli. Dzięki bracie za to co zrobiłeś choć nie musiałeś mnie bić - odparł z uśmiechem Jace.
- No wiesz po części sprawiło mi to przyjemność - rzuciłem po czym podałem mu dłoń i pomogłem wstać.

Oboje wyruszyliśmy w objęcia demonów. Każdy z nas pobiegł w inną stronę. Ja postanowiłem wytorować sobie drogę i odszukać mojej ukochanej czarnulki. Oby było z nią wszystko dobrze.

~Oczami Jace'a~

Biegłem ile sił w nogach. Musiałem odnaleźć anielicę o rudych włosach i pięknych szmaragdowych oczach. Chciałem mieć pewność, że jest bezpieczna o ile to dobre określenie podczas bitwy z hordą pomiotów szatana. Moje nogi niosły mnie nie do końca wiadomo gdzie, ale ważne abym znalazł się przy ukochanej. W międzyczasie rzucałem serafickimi ostrzami, oraz w przypadku bliższych starć używałem serafickiego miecza do zabicia demona.

Umazany demoniczną posoką i gdzie nie gdzie z lekkimi zadrapaniami bądź ranami zobaczyłem tak dobrze znane mi włosy. Rzuciłem się w tamtą stronę nie patrząc na to czy przede mną jest jeden czy trzy pomioty. Z każdym z nich dałem sobie radę bo nic nie mogło mnie wtedy powstrzymać przed upewnieniem się iż mojej miłości życia nic nie grozi.

Powoli z typową dla niej gracją odwróciła się w moją stronę gdy tylko usłyszała mój krzyk. Uśmiech niemal natychmiast wpłynął na jej usta i już nie tylko ja biegłem w jej objęcia. Oboje to robiliśmy. Znajdując się w odległości kilku centymetrów ode mnie chwyciła moją twarz w swoje drobne dłonie, a następnie połączyła nasze wargi. Nie liczyło się to czy byliśmy na polu walki, ale to, że żyjemy i byliśmy zdolni do dalszej walki.

Nie chciałem już odchodzić gdzieś dalej od niej by móc pilnować, że nie zobaczę jej śmierci tak jak działo się to podczas iluzji demona strachu. Wiedział, że największy ból, a zarazem przerażenie wywoła śmierć najbliższych mi osób. A jakby nie patrząc Clary była jako pierwsza na tej liście, a tuż za nią mój parabatai i dopiero moje dzieci. Nie to, że Aleca kocham bardziej, ale tak o to działa nasza więź - on jest ważniejszy.

Jak tylko rudowłosy anioł oderwał swoje usta od moich na jej twarzy pojawił się uśmiech. Spoglądałem na nią z, jak mniemam, widoczną miłością, ale przygotowywałem się na to, że nie wiadomo czy dożyjemy jutrzejszego dnia. W następnej chwili Clary przybrała poważną minę i lustrowała mnie od góry do dołu. Normalnie nie miałbym nic przeciwko, ale sytuacja nie pozwala na żadne śmiechy czy zabawne komentarze. Za dużo nefilim już zginęło by śmiać się na polu walki.

- Jace, demonów jest za dużo. Musimy odnaleźć Asmodeusza i zabić go. Nie mamy wyjścia - rzuciła.

Niewiele myśląc chwyciłem jej malutką dłoń w swoją i razem przedzieraliśmy się przez hordy demonów. Na ziemi leżały bardzo świeże ciała z jeszcze krwawiącymi ranami. Nie mogliśmy na to patrzeć, więc odwrócenie głowy było wtedy najlepszym pomysłem.

Przedzieraliśmy się między innymi Nocnymi Łowcami i pomiotami szatana kiedy za sobą usłyszeliśmy tak dobrze znany nam głos.

- Słyszałem, że mnie szukacie głupi nefilim - warknął Asmodeusz pojawiając się tuż za nami.
- Owszem poszukujemy. Jak się czujesz z tym, że pokonaliśmy już sporą ilość Twojej armii? - zapytałem z lekkim uśmieszkiem.
- Pamiętajcie ja zawsze jestem o krok przed wami Nocni Łowcy od siedmiu boleści - odparł po czym zniknął we mgle.

Co miał na myśli?

~Oczami Eleny~

Zgodnie z rozkazem mieliśmy wraz z Tobiasem wrócić do sali anioła gdzie znajdowała się babcia Jocelyn z Noah i innymi młodymi bądź starszymi nefilim. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji, więc postanowiliśmy ukryć się w lesie aby obserwować walkę na bieżąco i na dodatek z bliska. Oglądanie jak Nocni Łowcy z niezwykłą zwinnością oraz siłą nacierali na demony było niesamowitym doświadczeniem. Jednakże podczas bitwy było wiele ofiar. Patrzeć na śmierć każdego z osobna to był zły pomysł. Z każdym ciosem byłam coraz bliższa płaczu widząc jak moi bracia i siostry padają jedno za drugim przez pomioty Asmodeusza.

On musi zginąć. A ja wraz z bratem obiecaliśmy tego dokonać. Musi wiedzieć, że jego miejsce jest w zaświatach. Nikt więcej nie umrze przez jego widzi mi się. W tamtej chwili problemem nie były chęci czy chętni do zabicia go, ale to jak to zrobić. Pan Piekieł nie da się pokonać tak szybko, a my nie byliśmy wyszkoleni odpowiednio do tego.

Co mamy zrobić?

No kochani wreszcie się wyjaśniło! Nikt nie umarł! Jeszcze!

3 komentarze:

  1. A Ty bezlitosny pisarzu, Ty! ;)
    Przyprawilas mnie o zawal serca!
    Co te dzieciaczki wymyslą? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej świetny rozdział: )

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo czekam na next ❤

    OdpowiedzUsuń